[Kastiel]
W drzwiach stała średniego wzrostu
szatynka w porwanych spodniach i wyuzdanej bluzce. Na jednym z jej
ramion widniał tatuaż przedstawiający kilka motyli. Od razu ją
rozpoznałem. To Debra, moja była. Gdyby nie impreza, która była
jakiś czas temu u Lary, nie dowiedziałbym się jaka z niej podła
suka. O wszystko obwiniałem zawsze Nataniela. Przez nią przeszedłem
nie małe załamanie nerwowe, obierając sobie do tego pana
gospodarza za wroga. Co ją do mnie sprowadza? W ogóle jakim cudem
dowiedziała się o moim wypadku? Wypruję flaki osobie, która
udzieliła jej tej informacji. Dziewczyna wolnym krokiem podchodziła
do łóżka, na którym leżałem.
-Cześć. - wypaliła w końcu. Jej
słodki, melodyjny głos, dawniej wprowadzał mnie w błogostan.
Teraz wiem jak dobrze potrafi udawać niewinną, skrzywdzoną przez
los dziewczynkę.
-Możemy porozmawiać? - dodała po
chwili.
-Po co tu przyszłaś? - powiedziałem
chłodno, próbując jednocześnie zabić ją wzrokiem.
-Chciałam cię zobaczyć. - usiadła
obok mnie na łóżku.
-Już się napatrzyłaś? Jak tak to
tam są drzwi. - wskazałem na wyjście.
-Przyszłam cię też...przeprosić.
Wiesz, nigdy nie przestałam o tobie myśleć.
-A ja o tobie przestałem już dawno.
Tak się składa, że zatruwałaś mój umysł.
-J-jak to? - zająknęła się.
Wiedziałem, że już zaczyna swoją gierkę.
-Myślisz, że kolejny raz się na to
nabiorę? Jesteś śmieszna. - pokręciłem głową w geście
niedowierzania.
-Ale Kastiel...ja nadal cię kocham!
-A ja ciebie nie! Myślisz, że
przeprosisz i nagle wszystko będzie jak dawniej? Dziewczyno,
oszukiwałaś mnie, zdradzałaś, skłóciłaś niepotrzebnie z wieloma
osobami, a po twoim odejściu całkiem się załamałem.
-Nie widziałam, że aż tak to
przeżywałeś...- spojrzała na mnie współczująco. Ciekawe ilu
już nabrała na coś takiego?
-Teraz już wiesz, a teraz jeśli
łaska, nie pokazuj mi się już więcej na oczy.
-A-ale...
-Wynoś się! - wrzasnąłem z taką
wściekłością, że jedna z elektrod o mały włos nie odczepiła
się od mojego ciała. Dziewczyna posłała mi jeszcze pełne żalu
spojrzenie i wyszła z pomieszczenia.
-Kurwa.- przekląłem, jednocześnie
głośno wypuszczając powietrze z ust.
-Widzę, że wracasz na stare śmieci
kolego. - zarechotał David.
-Chyba w twoich snach. Nie mam pojęcia
co ona tu robiła. - byłem wściekły, gdyby nie te wszystkie kable
przysięgam, że bym go chyba zabił.
-Debra to niezła dupa, powinieneś się
nad tym dłużej zastanowić.
-Tak ci się podoba? To bierz ją.
Obydwoje jesteście siebie warci. - zacisnąłem pięści.
-Z chęcią się za nią zabiorę, ale
znasz mnie, długo przy jednej nie wytrzymam. - zaśmiał się.
-Tak. - odparłem chłodno po czym
wziąłem w dłoń telefon. Napisałem sms'a do Lary. Po tym
wszystkim co się ostatnio wydarzyło, mam wrażenie, że zbliżyliśmy
się do siebie. W końcu czuję, że ktoś na prawdę mnie kocha.
Hmm, wypadałoby też pomyśleć o Lysandrze. Ostatnio większość
czasu spędzam z Larą, może powinienem pomóc mu kogoś ''wyhaczyć''?
Musi czuć się samotny odkąd Rozalia dała mu kiedyś kosza. Dziwię
się, że nie znienawidził za to wszystko swojego brata. No ale w
końcu Leigh nie miał żadnego wpływu na to, że wybrała akurat
jego. Nagle otrzymałem sms'a. Byłem pewien, że to od Lary, ale
jednak był od numeru który nie był zapisany w moim telefonie.
"Kocham Cię". Coś mi
mówiło, że autorem...a raczej autorką tego sms'a jest nie kto
inny jak Debra. Tu nasuwa się kolejne pytanie. Skąd ona do cholery
ma mój numer telefonu?
-David?
-Czego?
-Kontaktowałeś się ostatnio z Debrą?
-Czemu pytasz?
-Bo najpierw dziwnym trafem dowiedziała
się, że jestem w szpitalu,a teraz najprawdopodobniej dostałem od
niej sms'a.
-Może się kontaktowałem, może nie.
- zaśmiał się bezczelnie pod nosem.
-Gadaj. - lekko podniosłem ton głosu.
-Dobra już, wyluzuj.
-Więc? - spojrzałem na chłopaka
pytająco.
-Tak, dzwoniła do mnie. Pytała o
ciebie, gdzie jesteś, co robisz.
-Tak nagle jej się przypomniało? -
zdziwiłem się.
-Nie wiem, ale skoro tu przyszła to
chyba na prawdę jej zależy.
-Chyba na kolejnym zranieniu mnie.
-Nie moja sprawa. Zamiast się
zakochiwać, mógłbyś korzystać.
-Co masz na myśli.
-Kas, możesz mieć każdą laskę.
Serio, chcesz się trzymać tej swojej cizi?
-Nie mów tak na nią. Wyobraź sobie,
że chcę. Zamknąłbyś w końcu tę swoją jadaczkę. - zaczynałem
się irytować jego zachowaniem.
-Oj Kastiel, chłopie. Życie sobie
marnujesz.
-I kto to mówi. - odwróciłem się na
drugi bok, by nie musieć patrzeć na jego przebrzydłą gębę i
zamknąłem oczy.
*****
[Lara]
-Cholera, która godzina? - leniwie
przetarłam oczy. Spojrzałam na zegarek. - 7.30?! - wrzasnęłam
zrywając się z łóżka na równe nogi. Nie przebudziłam się
nawet w nocy, a przecież mam w zwyczaju to robić. To wszystko
musiało mnie nieźle wykończyć. Biegałam po pokoju jak oparzona.
Założyłam na siebie pierwsze lepsze, względnie wyglądające
ubrania, które udało mi się wyszperać z szafy. Rozczesałam
zmierzwione włosy. Szybko umyłam zęby i nałożyłam trochę
podkładu na twarz. Dwa pociągnięcia maskarą i byłam gotowa do
szaleńczego biegu do szkoły. Cholera! Zapomniałam się spakować.
Wzięłam najbardziej potrzebne mi dzisiaj zeszyty i zamykając dom
pobiegłam w stronę szkoły. Co chwilę zerkałam na wyświetlacz
telefonu, by kontrolować godzinę.
Po jakiś 15 minutach dotarłam pod
szkołę, było już pięć minut po dzwonku. Całe szczęście, że
mieliśmy teraz lekcję z panem Farazowskim, on nie powinien
zdenerwować się za moje spóźnienie.
Migiem biegłam pod salę i oczywiście
na moje nieszczęście na kogoś wpadłam.
-Przepraszam, niezdara ze mnie. -
szybko się pozbierałam i już miałam ruszać ponownie, nie patrząc
nawet na kogo wpadłam. Jednak poczułam uścisk na nadgarstku.
-Zaczekaj. - usłyszałam głos
białowłosego.
-Co ty tu robisz?
-To samo co ty.
-Chodźmy bo już jesteśmy spóźnieni.
- cholera co ja w ogóle wyprawiam! Zachowuję się tak jakby nic się
nie stało. Moja twarz paliła, była cała czerwona, czułam to.
-Nie, porozmawiajmy. - upierał się
chłopak.
-L-Lys nie wiem czy to jest dobry
pomysł...- próbowałam uniknąć jego przenikliwego wzroku.
-Przepraszam.
-Słucham?
-Za tamten pocałunek. Nie powinienem.
Wybaczysz mi?
-Ja...ja...
-Dzieci a co wy tu robicie, już jest
dawno po dzwonku! - oburzyła się dyrektorka, która niespodziewanie
przechodziła korytarzem.
-Właśnie szliśmy na lekcję proszę
pani. - kolorowooki próbował załagodzić sytuację.
-Już was tu nie ma. - poszła w swoją
stronę. Odetchnęliśmy z ulgą. Bez zbędnego już rozmawiania, w
ciszy udaliśmy się na lekcję. Zapukaliśmy do sali i weszliśmy.
Cała klasa była nieźle zdziwiona, że weszliśmy we dwoje. Rozalia
spojrzała na mnie z paniką w oczach. Spojrzałam na nią i
przewróciłam tylko oczami, żeby nie pomyślała sobie czegoś
dziwnego. Przeprosiliśmy za spóźnienie i obydwoje zajęliśmy
swoje miejsca. Usiadłam jak zwykle obok Rozy.
-No już myślałam, że coś...no
wiesz. - szepnęła dziewczyna.
-Co ty zwariowałaś. - popukałam się
w czoło.
-Nie moja wina, że wyglądało to
podejrzanie. - zmartwiła się.
-Zaspałam, biegnąc do klasy wpadłam
na Lysandra.
-Dziwne, Lys nigdy się nie spóźnił.
- zamyśliła się.
-Ja tam nie wiem. - spuściłam wzrok i
zaczęłam nerwowo bawić się długopisem.
-Nie możesz się tak denerwować
Larka. Coś ci mówił?
-Przeprosił.
-Za?
-Za wczorajszy pocałunek.
-Rozumiem...wiesz myślę że jemu też
z tym wszystkim ciężko.
-Ciężko nie ciężko, dobrze
wiedział, że zrobi się z tego problem.
-Jakoś przez to przejdziemy. Razem.
Dobra? - uśmiechnęła się pocieszająco.
-W porządku. - delikatnie
odwzajemniłam uśmiech i starałam się skupić na lekcji.
*****
Zajęcia minęły dosyć szybko, lecz
cały dzień myślałam o tym co stało się wczoraj. W szkole
omijałam Lysandra jak ognia. Po ostatniej lekcji na tyle szybko
zniknęłam mu z pola widzenia, że chyba już nie zdąży mnie
dogonić. Postanowiłam nie wracać jeszcze do domu, tylko od razu
pójść do Kastiela. Mam ochotę o wszystkim mu powiedzieć, nie
chcę go okłamywać...ale nie chcę go też zranić. Tak czy siak
już go ranię okłamując go. Nie wiem ile jeszcze czasu tak
wytrzymam. Mam już dosyć, a to dopiero pierwszy dzień. Tak
rozmyślając, nie wiedząc kiedy znalazłam się tuż obok budynku
szpitala. Przemierzałam długie korytarze i schody, aż w końcu
znalazłam się na odpowiednim piętrze i oddziale. Lekko uchyliłam
drzwi od sali na której leżał czerwonowłosy. Spostrzegłam, że
nie śpi i uśmiechnął się na mój widok. Podeszłam do jego
łóżka.
-Hej skarbie, jak się czujesz? -
pocałowałam chłopaka w policzek.
-Teraz wspaniale. - zaśmiał się. -
Co mi dzisiaj tak słodzisz?
-A..to nic. Po prostu..z miłości. -
zmieszałam się.
-Ty chyba nigdy nie przestaniesz się
mnie wstydzić. - zaśmiał się.
-Wcale się nie wstydzę! -
zaprotestowałam.
-Jak ty żeś się przede mną
rozebrała to ja nie wiem. - uśmiechnął się buntowniczo.
-Kastiel! To jest...
-Zawstydzające? - powiedział szeptem.
Odwróciłam głowę w inną stronę by na niego nie patrzeć, czułam
jak robię się cała czerwona. - Dobra, już nie będę haha. - miał
wyjątkowo dobry humor.
-Mam nadzieję, głupek. - szturchnęłam
go lekko.
-O jezu! - wydarł się sycząc z bólu.
-Przepraszam, nie chciałam! -
spanikowałam.
-Hahaha! Żartowałem!
-No bardzo zabawne. - udałam focha.
-Też się cieszę, że cię widzę. -
zaśmiał się i chwycił moją dłoń.
-Co?
-Co, co.
-Dlaczego trzymasz moją rękę?
-A nie mogę?
-Możesz, pewnie.
-Nie zgadniesz kto mnie wczoraj
odwiedził.
-Ojciec?
-Nie, to już mnie by nie zdziwiło.
-W takim razie kto?
-Debra. - na te słowa automatycznie
zrobiło mi się słabo, aż silniej ścisnęłam dłoń buntownika.
-Wszystko okej? Zbladłaś. - zauważył
chłopak.
-Nie, nie to nic. Ale jak to,
odwiedziła cię?
-Najprawdopodobniej ten tam- wskazał
na Davida- dał jej na mnie namiary.
-I co od ciebie chciała?
-Przepraszała mnie, zaczęła jakieś
gadki o tym, że mnie kocha.
-I co ty na to? - przełknęłam głośno
ślinę.
-Kazałem jej się natychmiast wynosić.
Jeżeli myśli, że będzie ze mną w ten sposób pogrywać to chyba
oszalała.
-Ciekawe dlaczego przyszła do ciebie
akurat teraz?
-Znam ją, pewnie potrzebowała kasy
albo coś w tym stylu.
-To faktycznie ma tupet.
-Mam nadzieję, że już więcej się
nie odezwie. - zdenerwował się.
-Powinna sobie odpuścić skoro kazałeś
jej spadać.
-To jest Debra, ona łatwo się nie
podda i to jest najgorsze.
-Może jednak da sobie spokój, nie
sądzisz?
-Nie wiem...dobra nie mówmy już o
tym. - westchnął.
-Wiesz, bo ja chciałam ci coś
powiedzieć. - zaczęłam niepewnie.
-Co jest mała? - spojrzał na mnie.
-Bo ja..ten..no...
-Kontrola! - nagle do pomieszczenia
weszła pielęgniarka a tuż za nią lekarz. Ten sam, który operował
Kastiela.
-Przepraszam, ale musi pani wyjść. -
powiedział mężczyzna.
-Dobrze, już. -zaczęłam się
zbierać.
-Zadzwonię do ciebie później. -
odezwał się czerwonowłosy puszczając mi oczko.
-Okej, pa pa. - uśmiechnęłam się i
ulotniłam się z sali. Po chwili wychodziłam już z budynku.
Zarzucając wygodniej torbę na ramię, zaczęłam zmierzać w stronę
domu. Cholera, Debra u niego była. Jeśli ona na prawdę chce go
odzyskać? Boję się. W dodatku powiedział mi o niej, a przecież
mógł ukryć to przede mną. Jest ze mną szczery, nie to co ja
teraz w stosunku do niego. Już miałam do wszystkiego mu się
przyznać, gdyby tylko nie wszedł wtedy ten lekarz...szlag by to.
Nie wiem co mam teraz zrobić. Włożyłam słuchawki w uszy i
zamknęłam się w swoim świecie. Nie trwało to jednak zbyt długo,
piosenkę przerwał telefon. Spojrzałam na wyświetlacz: "Jake"
-Halo?
-Larka,jak dobrze cię słyszeć. -
powiedział jak zwykle radosnym tonem.
-Ciebie też. Coś się stało, że
dzwonisz?
-A czy musiało się coś stać?
-Nie o to mi...
-Po prostu chciałem dzisiaj do ciebie
wpaść. Masz jakieś plany na dziś?
-Już teraz mam. - zaśmiałam się.
-No to git! Będę u ciebie za godzinę.
Może być?
-No pewnie.
-Dobra, to w takim razie do zobaczenia.
-Pa pa. - rozłączyłam się. Może i
dobrze, że przyjdzie. To dobra okazja, by opowiedzieć komuś innemu
o całej sytuacji. Tym bardziej, że to chłopak. Być może doradzi
mi zupełnie coś innego niż dziewczyny. Gdy dotarłam w końcu do
domu, powiadomiłam rodziców o tym, że za niedługo zjawi się
Jake. Niezmirnie się ucieszyli, tak jak z resztą zawsze gdy
przychodził. Poszłam względnie ogarnąć swój pokój. Gdy już
wyglądało to mniej więcej do przyjęcia, usiadłam na łóżku i
bezczynnie wlepiałam wzrok w ścianę. Nie pozostało mi nic innego,
jak tylko zaczekać na brata.