piątek, 25 marca 2016

Rozdział XXVII

***
Hej hej! Dziękuję Wam bardzo, stuknęło już ponad 18 tysięcy wyświetleń! Dziękuję także za wszystkie komentarze. Widać, że z niecierpliwością czekacie na ciąg dalszy, co bardzo mnie cieszy :D Dzięki Wam tak ciepło mi na serduszku ^^ Nie przedłużając, zapraszam do czytania.

***

[Kastiel]

Obudziłem się. Powoli otwierając oczy, przyzwyczajałem wzrok do jasno świecących w pomieszczeniu żarówek. Rozejrzałem się na tyle ile mogłem. Tak, tego się obawiałem. Jestem w szpitalu. Czyli jednak miałem wypadek. Czy to oznacza jednak, że wyścig nie został rozstzygnięty? Drugi raz tego powtarzał nie będę, na pewno nie w taką pogodę. Poczułem, że coś uwiera mnie w dłoni. Tym czymś okazała się być mała kartka. Niedbale ją rozwinąłem i zacząłem czytać wiadomość w niej zawartą:
"Kastiel, tak mi przykro przez to wszystko co się wydarzyło. To nie tak miało wyglądać. Słuchaj...Jake jest tylko moim przyrodnim bratem! Przez to, że nas wtedy razem zobaczyłeś...wiem co mogłeś pomyśleć. Wiedz jednak to, że nigdy bym ci nie zrobiła czegoś tak podłego i to jeszcze za twoimi plecami. Bardzo się o ciebie martwiłam...będę się martwić dopóki nie wyjdziesz ze szpitala. Odwiedzę cię jak najszybciej to będzie możliwe. Kocham cię.
P.S. Wiem, że być może nie chciałbyś teraz o tym sobie przypominać, ale Amanda zostawiła dla ciebie pluszaka. Ona na prawdę chce żebyś ją zaakceptował..."
Cholera...czyli to jednak pomyłka? Co za ulga...jak mogłem nawet pomyśleć o tym, że Lara...eh. Byłem taki głupi. W dodatku muszę ją w końcu przeprosić za moje zachowanie. Nie zasłużyła na to bym tak ją wtedy potraktował. Miała rację, zachowałem się jak rowydrzony bachor, któremu coś nie pasuje.
-Śpiąca królewna w końcu się obudziła. - nagle z moich przemyśleń wyrwał mnie czyiś głos. Dopiero w tym momencie spostrzegłem, że nie jestem na sali sam.
-David?! - nie wierzę...musieli położyć nas razem?
-Bingo geniuszu. - zaklaskał w dłonie.
-Nie wkurwiaj mnie, dobrze wiesz, że obydwoje jesteśmy tutaj przez ciebie. - syknąłem.
-Trzeba było najpierw nauczyć się jeździć idioto.
-I kto to mówi! To ty pierwszy straciłeś panowanie! - miałem ochotę wstać i udusić go gołymi rękami.
-Zdarza się nawet najlepszym.
-Tak, pogrążaj się dalej.
-Zamknij się.
-Ty się zamknij.
-Mam do ciebie wstać?! - David uniósł się na łokciach.
-Dawaj, frajerze.
-Jak mnie nazwałeś?
-Frajer. Mogę podać ci jeszcze więcej synonimów. O ile w ogóle wiesz co to synonim. - uśmiechnąłem się wrednie.
-Nosz kurwa mać! - rozwścieczyłem go na tyle, że aż krzyknął. Hałas jaki narobił prędko przyniósł do nas pielęgniarkę.
-Proszę w tej chwili się uspokoić! Widzę, że wraca pan do zdrowia. - podeszła do Davida,a ten zrezygnowany przewrócił oczami i ułożył głowę z powrotem na poduszce.
-Dlaczego zostaliśmy położeni na jednej sali? - zapytałem.
-Szpital to nie hotel, nie można wybierać sobie sal, poza tym oboje jesteście po wypadku.
-Świetnie... - ułożyłem się wygodniej na łóżku, dalej ściskając w dłoni kartkę od Lary.
-Gdybyście czegoś potrzebowali, naciśnijcie ten przycisk. -wskazała na mały biały przycisk obok łóżka po czym wyszła.
-Niezła. - odezwał się David.
-Co?
-No pielęgniarka.
-Czy ja wiem.
-A no tak, ty masz już swoją suczkę. - powiedział wrednie. Doskonale wiedział jak mnie wpieklić.
-Nie używaj tego słowa, określając moją dziewczynę. - podniosłem ton.
-Dobra zluzuj majty Kas. Widzę, że przez ten czas bardzo się zmieniłeś. Baby tobą owładnęły. Dawniej nie byłeś taki wrażliwy na słowa.
-To co było dawniej mnie nie interesuje.
-Szkoda, ale przyznaj nieźle ci się z nami bujało.
-Przestań chociaż na chwilę pieprzyć.
-Co? Prawda w oczy kole? Przyznaj w końcu, że wróciłbyś do czasów gdzie piliśmy razem do upadłego, dzieliliśmy się trawką i wyszukiwaliśmy coraz to lepszych panienek.
-Nigdy, nigdy nie chciałbym znów przeżywać tego samego. Z perspektywy czasu nie wiem, jak mogłem w ogóle się z tobą zadawać.
-Tymi słowami próbujesz jedynie wmówić sobie, że tego nie chcesz.
-Nic sobie nie wmawiam, ułożyłem sobie życie na nowo. Nie potrzebuję kumplować się z takim debilem jak ty.
-Cóż...twój wybór. Jeśli jednak chciałbyś odnowić starą znajomość to po prostu powiedz.
-Tak nagle z powrotem chcesz bym do ciebie dołączył?
-Mimo wszystko, Kas jesteś równy gość po prostu nie odnalazłeś jeszcze drogi, którą chcesz iść.
-Nawet jeśli, to za cholerę nie chciałbym iść tą samą drogą co ty.
-Jeszcze się przekonamy. - odwrócił się w drugą stronę i zasnął.

[Lara]

Po prostu świetnie, znowu za późno wyszłam z domu. Czy ja chociaż raz mogłabym nie biec do szkoły? Przez mój pośpiech prawie potrącił mnie rowerzysta. Miałam także wrażenie, że nie zabrałam ze sobą połowy rzeczy, które są w szkole niezbędne. Wbiegłam w końcu do szkoły i od razu ruszyłam w stronę mojej szafki. Prędko powiesiłam kurtkę na wieszaku i zabierając torbę z podłogi pognałam pod klasę gdzie mam mieć teraz lekcję. Wolałabym nie spóźnić się na lekcję u pani Delanay. Na szczęście zdążyłam w samą porę nim jeszcze zdążyła zamknąć drzwi. Wzrokiem odszukałam Rozalii, która promiennie uśmiechnęła się na mój widok. Jak co dzień usiadłam obok niej w ławce. Lekcja się rozpoczęła, więc jak to mamy w zwyczaju zaczęłyśmy szeptać.
-Jak się czujesz? - zapytała białowłosa bacznie mi się przyglądając.
-Nie najlepiej...nadal bardzo martwię się o Kasa.
-To całkowicie normalne, też bym się denerwowała. Słuchaj, ale wszystko z nim w porządku. Pewnie teraz już się obudził i o tobie myśli. - uśmiechnęła się.
-Zostawiłam mu kartkę i wyjaśniłam na niej całą sytuację.
-Bardzo dobrze, że o tym pomyślałaś. Przynajmniej nie będzie się musiał martwić!
-Cisza! Chcesz podejść do odpowiedzi młoda damo? - Rozalia widocznie rozwścieczyła nauczycielkę.
-N-nie proszę pani.
-Jeszcze raz usłyszę, że rozmawiacie to obydwu postawię jedynki!
-Przepraszamy...-powiedziałyśmy równocześnie. Do końca lekcji nie pisnęłyśmy już ani słówka. Postanowiłyśmy więc dokończyć rozmowę na przerwie. Kiedy zadzwonił dzwonek, jako jedne z pierwszych wybyłyśmy z sali, unikając pogardliwego spojrzenia pani Delanay. Znalazłyśmy wolną ławkę wśród tłumu uczniów i kontynuowałyśmy rozmowę.
-Wracając do tematu- zaczęła Rozalia – mam coś dla ciebie!
-O, co takiego? - zapytałam, a dziewczyna wyciągnęła z torby reklamówkę.
-Ta dam! - złotooka sprezentowała mi piękną, czarno niebieską sukienkę.
-Wow! Roza, jest prześliczna.
-Wiem i jest dla ciebie.
-Nie no nie mogę tego przyjąć.
-Dlaczego? Przecież to prezent.
-Tak bez okazji?
-Prezent od przyjaciółki, która chce pocieszyć drugą przyjaciółkę! - wepchnęła mi ubranie do rąk.
-Haha, no dobrze. Dziękuję ci. - przytuliłyśmy się.
-Nie ma za co. Od razu po szkole masz ją przymierzyć!
-No dobrze już dobrze.
-Idziesz dzisiaj do Kastiela? - zapytała szukając czegoś w swojej torbie.
-Tak, tylko najpierw muszę powiedzieć o całym zajściu rodzicom.
-No co ty! Nic nie mów! Przecież jak dowiedzą się, że twój chłopak szaleje na motocyklu i o mały włos nie umarł, to zakażą ci się z nim widywać!
-Roza, chyba za dużo filmów się naoglądałaś. - zaśmiałam się.
-Wcale nie. Zaufaj mi. Mówiłaś, że twój ojciec go nie znosi, pomyślałaś co będzie jak mu o tym powiesz?
-Słuchaj, po prostu powiem im że miał wypadek. Nie muszę przecież wgłębiać się w szczegóły.
-No w sumie racja...ale to nie zmienia faktu, że ja bym wcale nie mówiła.
-Dobra, nieważne. Raz się żyje.
-I to jest dobre podejście. - zaśmiała się białowłosa.
-Denerwuję się...
-Czym?
-Spotkaniem z Kastielem...
-Ale dlaczego?
-Jak się ostatnio rozstawaliśmy to...sama wiesz. Byliśmy pokłóceni i w ogóle.
-Skoro zostawiłaś mu kartkę, to na pewno ją przeczytał i wszystko sobie poukładał w całość. Spokojnie, on na pewno teraz też martwi się co ma ci powiedzieć.
-Pewnie masz rację, dzięki Roza. - ponownie się uściskałyśmy.
-Zaraz dzwonek, chodźmy już. - złotooka pociągnęła mnie za rękę i razem podążałyśmy w stronę sali od angielskiego.

****

Lekcje minęły dosyć szybko. Pożegnałam się z Rozalią i od razu popędziłam do domu. Musiałam powiedzieć rodzicom o całym zajściu i mieć to już z głowy. Wtargnęłam do domu i ledwo łapiąc oddech wysapałam:
-Słuchajcie, jest sprawa. - oparłam się o ścianę.
-Jaka? - zapytała mama nakładając obiad.
-Kastiel on...miał wczoraj wypadek i leży w szpitalu.
-Co?! - powiedzieli równocześnie.
-Ten chłopak jest skrajnie nieodpowiedzialny!
-Tato daj skończyć! To nie była jego wina, pijany kierowca w niego wjechał. - skłamałam, ale musiałam to zrobić bo być może słowa Rozalii okazałyby się racją.
-Mój Boże, biedny chłopak. - mama usiadła na krześle i wyglądała jakby zaraz miała się rozpłakać.
-Ale wszystko z nim w porządku, po prostu musi jeszcze trochę zostać na obserwacji.
-Na całe szczęście, że nic mu się nie stało. - mama odetchnęła z ulgą.
-Idę go zaraz odwiedzić.
-Pewnie, nawet musisz! Pozdrowisz go ode mnie i od taty. - uśmiechnęła się promiennie.
-Dobrze, pozdrowię.- zabrałam się za pałaszowanie przyrządzonego przez mamę obiadu. Posiłek mijał w ciszy, przerywanej jedynie krótkimi komentarzami raz taty raz mamy. Kiedy skończyłam podziękowałam za posiłek i wstałam od stołu, zanosząc talerz do zlewu. Pobiegłam do pokoju, aby się przebrać. W głowie układałam sobie, to co mam powiedzieć czerwonowłosemu. Stres narastał. Właściwie sama nie wiem dlaczego. Rozalia ma rację, czym ja się stresuję? Chociaż nie zaprzeczę temu, że nadal w obecności Kastiela czuję się lekko skrępowana. Odrzucając od siebie te myśli, pożegnałam się z rodzicami i ruszyłam w stronę szpitala. Po drodze zadzwoniłam do Kim i opowiedziałam jej o całej sytuacji. Ciemnoskóra nie była wtajemniczona gdyż była bardzo chora i rodzice urządzili jej w domu izolatkę. Na całe szczęście poinformowała mnie, że za kilka dni pojawi się w szkole. Życzyłam jej powrotu do zdrowia i rozłączyłąm się. Włożyłam słuchawki do uszu i zatopiłam się w świecie muzyki. Byłam tak rozkojarzona, że w końcu w kogoś uderzyłam. Uderzona przeze mnie osoba, pogubiła wszystkie kartki, które trzymała. Z wielkim zakłopotaniem od razu rzuciłam się do pomocy przy ich zbieraniu. Było już dosyć ciemno, więc nie spostrzegłam na początku kim jest spotkana przeze mnie osoba.
-Przepraszam ja nie...- podniosłam wzrok na towarzysza naprzeciw mnie – Lysander? - nie kryłam zdumienia.

-Lara, nie spodziewałem się, że cię teraz spotkam. - lekko się uśmiechnął.


-Na prawdę jeszcze raz cię przepraszam, na pewno nic przeze mnie nie zgubiłeś? - zaczęłam rozglądać się czy w pobliżu nie leży jeszcze jakaś kartka.
-Nic się nie stało, spokojnie wszystko mam. Idziesz do Kastiela? - zapytał.
-Tak, a ty co tutaj robisz?
-Akurat byłem u niego.
-Już się obudził?
-Tak, humorki też mu już powróciły. - oboje zaczęliśmy się śmiać.
-To chyba nie pozostaje mi nic innego jak iść go zobaczyć.
-Cały czas o tobie mówił.
-Na prawdę?
-Tak, ma wyrzuty sumienia o waszą kłótnię.
-Muszę to z nim wyjaśnić.
-Racja, im szybciej tym lepiej. Mam pytanie.
-Tak?
-Miałabyś może chwilę czasu spotkać się dziś wieczorem?
-Chyba nie mam planów...a coś się stało? - jego propozycja zaskoczyła mnie tak bardzo, że od razu moja twarz przybrała barwę buraka. Dobrze, że było już ciemno i nie mógł tego dojrzeć.
-Nie, nie. Po prostu chciałem pogadać, to wszystko. Jeżeli nie możesz...
-Nie no, mogę. To napiszę do ciebie jak wyjdę od Kastiela, okej?
-Dobrze. To do zobaczenia. - uśmiechnął się serdecznie i odszedł w swoją stronę.
-Do zobaczenia...-szepnęłam pod nosem i ruszyłam ponownie w stronę szpitala. Gdy już przekroczyłam próg budynku, zapytałam się czy czerwonowłosy leży na tej samej sali co wczoraj. Poinformowano mnie, że został przeniesiony. Podziękowałam za uzyskaną informację i ruszyłam w poszukiwaniu sali o numerze 106. Przemierzając długie korytarze w końcu ją odnalazłam. Wzięłam głęboki wdech i niepewnie uchyliłam drzwi od sali. Ujrzałam czerwoną czuprynę mojego chłopaka, który widząc, że ktoś wchodzi do pomieszczenia skierował wzrok z moją stronę.
-Lara?
-Kastiel...- zamknęłam za sobą drzwi i podbiegłam do niego. Przytuliłam go, jednak zrobiłam to bardzo delikatnie.
-Widzę, że się stęskniłaś mała. - na jego twarz wkradł się ten sam buntowniczy uśmiech co zawsze. Tak jak mówił Lys, wszystko już z nim w porządku.
-Nawet nie wiesz jak. - spojrzałam mu w oczy.
-Przeczytałem wiadomość od ciebie.
-I?
-I chciałem cię przeprosić, zachowałem się wtedy jak kompletny debil.
-Nie, nie przepraszaj. Nie wracajmy już do tego.
-Nie, Lara. Nie powinienem był się tak unosić, jesteś dla mnie...-zatrzymał się na moment – bardzo ważna i nie chcę cię stracić.
-Ja też nie chciałabym stracić ciebie. - położyłam dłoń na jego policzku, nasze usta były coraz bliżej. Gdy już niemalże doszło do pocałunku, przerwano nam.
-No no, gołąbeczki. - odezwał się głos z tyłu.
-David, zamknij ten parszywy...
-Kas, nie warto. - chwyciłam jego dłoń i uśmiechnęłam się.
-Racja.
-Miałem rację, baby tobą zawładnęły. - zaśmiał się chłopak.
-Wolę to, niż żeby zawładnęło mną to samo, co tobą. - David na słowa buntownika tylko przewrócił oczami i ponownie odpłynął.


czwartek, 17 marca 2016

Rozdział XXVI

[Lara]

Wpadłam do pokoju i trzasnęłam drzwiami, zamykając je przy tym na klucz. Przez chwilę zupełnie nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Zrzuciłam wszystko z biurka, podarłam wszystkie znajdujące się w moim zasięgu czasopisma, nawet stłukłam szklankę. Kopnęłam krzesło, które z hukiem upadło na podłogę. Po napadzie furii, która była wynikiem bezsilności po prostu uklęknęłam na ziemi. Łzy zaczęły spływać po moich policzkach. Dopiero po chwili spostrzegłam, że zraniłam się w dłoń, najprawdopodobniej o pozostałości szklanki, którą rozbiłam. Nie przejmowałam się tym jednak zanadto. Roniąc łzy, rozejrzałam się po pokoju. Wyglądał jakby przeszedł w nim tafjun.
-Ja pierdolę, co ja wyprawiam...- powiedziałam sama do siebie i schowałam twarz w dłoniach. Po chwili usłyszałam ciche pukanie do drzwi.
-Lara? Wszystko okej? - usłyszałam głos białowłosej. Nie miałam zamiaru odpowiadać. Nie byłam w stanie. Co ja mam teraz zrobić? A jeżeli oni dowiedzieli się, że...nie, nie chcę tego od nich słyszeć. Dziewczyna pukała jeszcze chwilę w drzwi i próbowała namówić mnie bym je otworzyła. Jej wysiłki okazały się jednak daremne.
-Lara, bo wyważę drzwi. - odezwał się w końcu Jake. Po chwili zaczął walić w drzwi. Nie mogłam znieść tego hałasu, więc w końcu wstałam i zamaszyście otworzyłam drzwi.
-Boże święty, nic sobie na szczęście nie zrobiłaś. - Rozalia przytuliła mnie, tak mocno że prawie mnie udusiła.
-Za to zrobiła coś swojemu pokojowi. - skomentował brązowowłosy stojący obok.
-Hej, krew ci leci z dłoni! - przestraszyła się złotooka. Szybko pobiegła po bandaż i wodę utlenioną by przemyć ranę. Gdy już owinęła biały materiał wokół mojej dłoni, spojrzała na mnie smutnym wzrokiem.
-Nie musicie mówić...
-Ale czego? - zdziwiła się Roza.
-No tego, że Kas...on...
-Ale nie nie nie! Kastiel żyje! Miał wypadek i zabrali go do szpitala. Gdyby nie twój brat, pewnie wykrwawiłby się na śmierć!
-Co?! Ale...jak...- spojrzałam na Jake'a i lekko się uśmiechnęłam. Podeszłam do niego i mocno przytuliłam. - Dziękuję, dziękuję, dziękuję...- na nowo się rozpłakałam.
-Nie ma za co, wiesz że dla ciebie byłbym w stanie poświęcić nawet życie. - pogłaskał mnie po głowie.
-Nawet jeśli musiałbyś, nigdy tego nie rób.
-Trzeba powiadomić Lysa, zrobię to. - powiedziała białowłosa i zniknęła w korytarzu.
-No nieźle tu nabałaganiłaś. - zaśmiał się brązowowłosy.
-Też byś tak zrobił na moim miejscu. - skarciłam go wzrokiem.
-Dobrze dobrze, nic już nie mówię.
-Muszę do niego jechać, teraz.
-Teraz? Lara, może połóż się na chwilę i odpocznij. Wyglądasz na wyczerpaną przez to wszystko.
-Nie, on mnie potrzebuje. - chwyciłam kurtkę, która była powieszona na oparciu krzesła i prędko ją założyłam.
-Zaczekaj, chociaż daj się podwieźć. - przytaknęłam tylko głową na jego słowa i obydwoje ruszyliśmy w stronę drzwi wyjściowych. Po drodze minęliśmy Rozalię, która właśnie skończyła rozmawiać przez telefon.
-A wy gdzie? - zapytała lustrując nas wzrokiem.
-Do szpitala. - odparł mój brat.
-Zwariowałaś? Idź lepiej odpocznij.
-Mówiłem jej to samo ale...
-Szybciej, nie mamy czasu. - pociągnęłam chłopaka za sobą.
-Ehh...no to jadę z wami. - dziewczyna zamknęła drzwi i oddała mi klucze. Podeszliśmy do motocykla.
-Chyba nie da rady we troje...- Jake przeczesał dłonią włosy.
-Nie ma sprawy ja chętnie się przejdę. O, wiem! Od razu zajdę po Lysandra. - dziewczyna pożegnała się z nami i ruszyła w przeciwnym kierunku.
-No to jedziemy. - powiedział chłopak i odpalił maszynę. Droga do szpitala minęła bardzo szybko. Po niecałych dziesięciu minutach byliśmy już na miejscu. Mimo iż na chwilę się uspokoiłam, na nowo ogarnęła mnie panika. W mojej głowie ponownie kłębiły się same czarne scenariusze. Na samo wyobrażenie Kastiela całego we krwi, przechodziły mnie ciarki. Razem z Jake'iem wbiegliśmy do budynku. Przy rejestracji złapaliśmy pielęgniarkę, która akurat tamtędy przechodziła.
-Przepraszam panią – zaczęłam zdyszanym głosem – czy zostało tu przywiezionych dwóch chłopaków z wypadku?
-Wypadku..ach tak. Chłopak w czerwonych włosach został zabrany na ostry dyżur, z drugim nie mam pojęcia co się dzieje.
-Dziękuję pani bardzo. - kiwnęłam do kobiety głową i wraz z bratem odszukaliśmy piętra gdzie odbywały się operacje. Niestety powitał nas jedynie spory przedsionek i drzwi zabezpieczone kodem. Nie mogąc wejść do środka, usiedliśmy na znajdujących się w przedsionku ławkach. Czekaliśmy, a czas przedłużał się w nieskończoność. Nie wiedziałam czy wszystko idzie zgodnie z planem, czy może już jest po. Bardzo się denerwowałam. Podniosłam się z ławki i zaczęłam chodzić w tę i we w tę. Oddychałam głęboko, próbując się uspokoić. Po jakimś czasie dołączyła do nas Rozalia wraz z Lysandrem. Chodząc w kółko, byłam w takim amoku, że początkowo nawet ich nie zauważyłam. Lys siedział na ławce i tępo spoglądał na podłogę, zaś złotooka starała się dodać mi otuchy. Teraz bardzo żałowałam, że wcześniej tak ostro pokłóciłam się z buntownikiem. Jeśli okazałoby się, że już nigdy go nie zobaczę nie wybaczyłabym sobie tego. Usłyszeliśmy kroki dobiegające z oddali. Wytężyłam wzrok i ujrzałam dwie znajome mi postacie. Przecież to...Amanda z ojcem! Dziewczynka trzymając w ręce małego misia, podbiegła do mnie i mocno przytuliła. Na początku nie wiedziałam co mam robić, ale w końcu objęłam ją jedną ręką. Spojrzałam na ojca czerwonowłosego, który spoglądał na nas z lekkim uśmiechem na ustach. Skinęłam do niego głową w geście przywitania, mimo wszystko byłam uprzejmą osobą.
-Lara, kim oni są? - palnęła Rozalia.
-To tata Kastiela i jego młodsza siostra. - powiedziałam smutno. Patrzyłam prosto w oczy małej dziewczynki. Był w nich smutek i żal. Od razu przypomniałam sobie rysunek, który narysowała dla buntownika. Ona na prawdę pokochała go jako brata, mimo iż widziała go tylko raz. Musi jej być bardzo ciężko jeśli dowiedziała się, że coś mu się stało. Zastanawiając się nad tym trochę dłużej...czy szpital aby na pewno jest odpowiednim miejscem dla kilkuletniego dziecka?
-Lara? - dziewczynka spuściła głowę w dół, mocniej przytulając do siebie pluszaka.
-Hm?
-Czy Kastiel pójdzie do nieba? - spytała drżącym głosem, a po jej policzku spłynęła łza.
-Amanda...- na początku nie wiedziałam co mam powiedzieć – Kastiel na pewno z nami zostanie.
-Skąd wiesz? - podniosła na mnie swoje ciemne, błyszczące od łez oczy.
-Bo twój braciszek jest zbyt silny, żeby nas teraz opuścić. - położyłam jej dłoń na głowie i uśmiechnęłam się lekko. Dzięki temu co powiedziałam, sama zaczęłam głębiej wierzyć w to, że wszystko będzie w porządku.

[Kastiel]

Zimno, bardzo zimno. Chyba na czymś leżę. Coś metalowego? Twardo...nawet bardzo. Gdzie jestem? Co się dzieje? Kompletna pustka. Nie mogłem się poruszać, ani nawet otworzyć oczu. Wokół była tylko ciemność. Czy ja umarłem? Nie...to nie możliwe. Chociaż...nie no co ja gadam? A może zwariowałem? Wiem! To tylko jakiś głupi sen, albo paraliż senny. Zaraz minie. Po chwili dotarły do moich uszu głosy kobiety i mężczyzny.
-Myśli pan, że uda się to zrobić? - zapytała kobieta.
-Obawiam się, że może być to zbyt ryzykowne. - odpowiedział męski głos. Zaraz zaraz, ryzykowne? Co może być zbyt ryzykowne?
-Doktorze, proszę spojrzeć! - powiedziała z entuzjazmem kobieta. Doktorze? Gdzie ja do cholery jestem?
-Och, na całe szczęście! Możemy kontynuować. - stwierdził z radością mężczyzna. Ale co kontynuować? Czy ktoś mi to wszystko wytłumaczy? Przecież byłem prawie na mecie i....i....i co było dalej? Nie pamiętam, nic nie pamiętam.

[Lara]

W towarzystwie ojca Kasa i małej Amandy wszyscy z niecierpliwością czekaliśmy aż ktoś powiadomi nas o stanie mojego chłopaka. Z każdą chwilą oczekiwanie stawało się jeszcze gorszą katorgą. Myślałam, że nie wytrzymam tego dłużej. W końcu po równo dwóch godzinach zjawił się tak długo oczekiwany przez nas lekarz.
-A państwo do...? - zapytał.
-Jesteśmy bliskimi Kastiela. Czy był tu operowany? - zapytałam.
-Ach tak, z młodym już lepiej. Miał wielkie szczęście. - po słowach mężczyzny wszyscy z radością zaczęli się przytulać.
-Można do niego pójść? - zapytałam.
-Kto z państwa jest z rodziny? Mniemam, że raczej nie wszyscy.
-Jestem ojcem tego chłopaka. A to jego młodsza siostra. - ojciec Kasa wskazał na małą dziewczynkę stojącą obok niego.
-W takim razie tylko wy możecie wejść. - odparł mężczyzna.
-Jednak uważam, że jeszcze jedna osoba powinna go zobaczyć. - ojciec czerwonowłosego skierował wzrok na mnie. Wstałam z ławki i spojrzałam wyczekująco na lekarza.
-Jeśli pan pozwala, proszę bardzo. - lekarz skinieniem dłoni nakazł nam podążać za nim. Zanim weszliśmy musieliśmy założyć specjalne fartuchy i foliową osłonę na buty. Szliśmy długim korytarzem,aż dotarliśmy do sal, na których leżeli pacjenci bezpośrednio po operacjach.
-To tutaj, proszę zobaczyć. - odparł mężczyzna. Spojrzeliśmy przez szybę. Faktycznie, po drugiej stronie leżał Kastiel podłączony do kroplówki i jakiegoś innego urządzenia kontrolującego jego funkcje życiowe. Odetchnęłam z ulgą wiedząc, że chłopak żyje. Tak bardzo chciałam go teraz przytulić i powiedzieć mu, że to wszystko co widział...to po prostu pomyłka i, że Jake jest tylko moim bratem. Amanda była jeszcze zbyt niska by dosięgnąć do szyby, więc ojciec trochę jej w tym pomógł. Rozradowana dziewczynka zaczęła machać w stronę swojego brata.
-Można do niego wejść? - zapytałam.
-Tak, ale nie więcej niż na pięć minut. - odpowiedział lekarz, a ja spojrzałam na ojca czerwonowłosego.
-Idź pierwsza, zasłużyłaś na to bardziej niż ja.- uśmiechnął się lekko odstawiając dziewczynkę na ziemię.
-Dziękuję...- już miałam nacisnąć klamkę, lecz nagle poczułam, że ktoś lekko ciągnie mnie za kurtkę.
-Dasz mu to ode mnie? - zapytała Amanda podając mi małego pluszaka.
-No pewnie. - uśmiechnęłam się i przekroczyłam wreszcie próg pomieszczenia, w którym znajdował się chłopak. Przez szybę zobaczyłam jeszcze, że reszta już poszła. Usiadłam na stołku obok łóżka, a misia położyłam na stoliku obok. Pogładziłam bezwładnie leżącą na skraju metalowego łóżka dłoń buntownika. Patrzyłam na jego spokojną, śpiącą twarz. Oddychał równomiernie i spokojnie.
-Kastiel...- szepnęłam, a łzy same cisnęły mi się do oczu. Przyłożyłam sobie jego dłoń do miejsca gdzie znajduje się serce i przymknęłam oczy. Za chwilę będę musiała stąd wyjść, lekarz pozwolił mi tylko na pięć minut. Przed samym wyjściem wyjęłam z mojej torby kartkę papieru i długopis. Napisałam na niej wszystko co chciałabym mu teraz przekazać. Złożyłam ją do mniejszych rozmiarów i włożyłam chłopakowi w dłoń. Mam nadzieję, że jak się obudzi to przeczyta moją wiadomość. Dotknęłam jeszcze jego posiniaczonego policzka i wyszłam z sali.
-Musi być pani kimś wyjątkowym, że ojciec pozwolił pani wejść jako pierwszej. - uśmiechnął się lekarz.
-Jestem po prostu jego dziewczyną. - delikatnie odwzajemniłam uśmiech.
-Rozumiem, musi pani bardzo na nim zależeć.
-Tak...- spojrzałam jeszcze raz przez szybę. - przepraszam pana, ale muszę już iść. Przyjaciele pewnie się niepokoją. Do widzenia.
-Do widzenia, wie pani którędy wrócić prawda? - zapytał jeszcze na odchodne.
-Tak tak. - skinęłam głową i ruszyłam w stronę wyjścia. Westchnęłam głośno i pchnęłam wielkie drzwi.
-I co? - wszyscy od razu do mnie doskoczyli.
-Śpi, wszystko z nim w porządku. - uśmiechnęłam się.
-Dzięki Bogu. - powiedział Lysander.
-Widzisz! Mówiłam, że się ułoży. - uściskała mnie Roza.
-Dzięki, że jesteście tu wszyscy ze mną.
-Lepiej już chodźmy. - powiedział Jake.
-Tak, późno już. - przytaknęła mu białowłosa.
-Odwiozę cię pod same drzwi. - zadeklarował się brązowowłosy.
-Dobrze, dziękuję. - pożegnaliśmy się z Rozalią i Lysandrem, po czym ruszyliśmy w stronę parkingu.

*****

-Dzięki jeszcze raz za wszystko. - rzuciłam się bratu na szyję.
-Ejej, udusisz mnie! - zaśmiał się.
-Oj, przepraszam. - zwolniłam uścisk.
-Poradzisz sobie już sama?
-Tak, pewnie nie martw się. Wracaj do domu, dla ciebie to też był ciężki dzień.
-Ciężki to mało powiedziane. Lecę księżniczko. - pstryknął mnie w czoło i prędko odjechał w swoją stronę. Zmęczona całym dniem otworzyłam dom i prędko wbiegłam do swojego pokoju. Na całe szczęście rodzice wrócą dopiero jutro i będę miała czas by to wszystko ogarnąć,bo bałagan który wcześniej zrobiłam sam się nie posprząta. Swoją drogą ciekawe co stało się z tym gościem, z którym ścigał się Kastiel? Nie myśląc nad tym dłużej postanowiłam chociaż z grubsza posprzątać największy bałagan. Gdy względnie oczyściłam pokój, poczułam się niesamowicie głodna. Ruszyłam do kuchni, by przeszukać lodówkę. Nie chciało mi się przygotowywać sobie nie wiadomo jak wytrawnych dań, więc zrobiłam sobie po prostu tosty. Do szklanki nalałam zimnej coca coli i zasiadłam przed telewizorem. Po najedzeniu się pozmywałam prędko naczynia i znów wróciłam do mojego pokoju. Cholera, jutro szkoła. Przez to wszystko nic a nic na jutro nie zrobiłam. Stwierdziłam, że mam to aktualnie w głębokim poważaniu i poszłam wziąć odprężającą kąpiel.

[Rozalia]

Długo myślałam nad tym jaką pocieszającą niespodziankę zrobić jutro Larce. Porozmawiałam z Leo i obiecał, że znajdzie jej piękny nowiutki ciuch ze swojej nowej kolekcji. Nic tak nie pocieszy dziewczyny jak nowa część garderoby. Ciekawe czy nauczyciele już o wszystkim wiedzą...

[Lara]

Leżąc wygodnie w wannie jak to zwykle bywa, musiało mi coś przeszkodzić. Donośny dźwięk dzwonka mojego telefonu rozbrzmiał w całej łazience. Wytarłam prędko dłoń i odebrałam.
-Tak?
-Dodzwoniłam się do Lary? - zapytała kobieta w słuchawce. Skądś znałam jej głos...
-Tak, to ja. Kto mówi?
-Och, to ja Judie, mama Kastiela.
-Nie poznałam pani. Zapewne wie już pani o wypadku...- posmutniałam.
-Tak, nie mogłam jednak przyjechać. Najwcześniej mogę tu być po jutrze. Jak Kastiel się obudzi, mogłabyś to przekazać? - zapytała z nadzieją w głosie.
-Oczywiście, żaden problem. - odparłam. - Byłam u niego dzisiaj. - dodałam po chwili.
-I jak się ma moje biedne dziecko?
-Jeszcze się nie obudził, ale wszystko z nim dobrze.
-Na całe szczęście. Dobrze, że jesteś tam na miejscu Laro. Dziękuję, że się o niego troszczysz.
-To nic wielkiego na prawdę.
-Dobrze, dziękuję za rozmowę. Muszę wracać do pracy.
-Ja też dziękuję, do widzenia.
-Do widzenia. - rozłączyła się. Odłożyłam telefon na bok i wyszłam z wanny. Osuszyłam się i przebrałam w piżamę. Padłam wyczerpana na łóżko i nie miałam siły unieść nawet ręki. Sięgnęłam tylko po leżącego obok wielkiego pluszaka od Kastiela. Mocno przytuliłam go do siebie i zaraz po tym zasnęłam.


wtorek, 8 marca 2016

Rozdział XXV

***
Na początek chciałam bardzo serdecznie podziękować za wszystkie komentarze pod ostatnim rozdziałem. No po prostu czad! Druga sprawa to wyświetlenia...Za niedługo stuknie 15 tysięcy! Jesteście niesamowite! Dziękuję, że tak chętnie czytacie mojego bloga ^^ Trzecia i ostatnia sprawa to dedykacja. Mianowicie chciałam dedykować ten rozdział użytkowniczce, która była najprawdopodobniej moją pierwszą czytelniczką i komentuje praktycznie każdy rozdział - Sandzik k. Pozdrawiam Cię i wszystkie was, które czytacie to opowiadanie :D A teraz zapraszam do czytania ^^
***

[Kastiel]

W szalenie szybkim tempie, przemierzałem ulice miasta. Mój rywal co chwilę wychodził na prowadzanie, po czym ja doganiałem go i wyprzedzałem. Tak w kółko i w kółko. Czerwone światła sygnalizacji wcale nas nie zatrzymywały. Dwa razy o mało co nie doszłoby do tragedii. Z punktu widzenia innej osoby wydaje się to być czystym szaleństwem. Jednakże jeśli chodzi o coś ważnego...to wcale nie jest szaleństwo. Chyba, że z miłości. Tak, przyznam przed samym sobą, że oszalałem z miłości. Mimowolnie uśmiechnąłem się do siebie, mocniej chwytając kierownicę. Przed oczami stanął mi obraz Lary. Zawsze uśmiechniętej i wesołej. Przypomniałem sobie początek naszej znajomości. To, jak od razu wpadła mi w oko. Wszystkie wydarzenia, które odbyły się w późniejszym czasie odtworzyły się jak film, który mógłbym oglądać bez końca. Na prawdę zwariowałem.

[Lara]

Cała zapłakana drżącymi dłońmi wybrałam numer do Rozalii. Dziewczyna była przerażona, gdy usłyszała mój głos, w sumie nie dziwię się jej. Opowiedziałam jej wszystko ze szczegółami. Nadal nie mogłam powstrzymać łez, które same napływały mi do oczu. Rozalia obiecała, że zaraz się tu zjawi. Nie wiem czy jej obecność da cokolwiek, ale w takiej sytuacji warto jest mieć przy sobie bliską przyjaciółkę. Kątem oka widziałam jak Jake na mnie spogląda. Spojrzałam w jego oczy i ujrzałam w nich ogromny żal. Zacisnęłam powieki i znów wtuliłam się w brata. Tak się cieszyłam, że jest teraz przy mnie. Chociaż biorąc pod uwagę to co się właśnie dzieje, to niejako on jest przyczyną tych zdarzeń. Cholera, gdzie Kastiel mógł nas razem zobaczyć? Przecież dobrze wie, że bym go nie zdradziła. Co za straszna pomyłka. W dodatku obecność tego całego 'gangu' pogarszała sytuację kilkukrotnie. Boję się, tak bardzo się boję. Gdybym mogła cofnąć czas...ale to nic by nie dało. Przyjechaliby do niego prędzej czy później. Dlaczego on zawsze musi się pakować w takie kłopoty? Usiadłam zrezygnowana na krawężniku i schowałam twarz w dłoniach. Jake usiadł obok mnie i obydwoje czekaliśmy na dalszy rozwój wydarzeń. Po jakimś czasie, w końcu zjawiła się Rozalia. Widać było, że szybki bieg na jej wysokich obcasach bardzo ją zmęczył.
-Lara! Dziewczyno, ja nie wiem co mam powiedzieć! Ja...jestem po prostu w szoku.- powiedziała ledwo łapiąc oddech i kucając obok mnie.
-Roza, nie wiem co robić. Zabij mnie...
-Nawet tak nie mów, damy jakoś z tym radę, jasne? - położyła mi dłoń na ramieniu.
-Ja nie dam. - wstałam z krawężnika i odeszłam kawałek dalej. Patrzyłam przed siebie zapłakanymi oczyma. Chłodny wiatr osuszał moje mokre od łez policzki i wprawiał w ruch moje rozpuszczone włosy. Ciemne chmury zebrały się nad całym miastem, zanosiło się na deszcz.
-Może chodźmy gdzieś się schować? Zmokniemy. - zaproponowała cicho Rozalia.
-Nie. - odparłam beznamiętnie i uniosłam głowę w górę. Patrzyłam na szybko przemieszczające się po niebie ciemne chmury. Po chwili poczułam zimne krople deszczu na swojej twarzy. Z każdą chwilą padało coraz bardziej.
-Lara do cholery, chodź. Schowamy się gdzieś. - zarządziła Rozalia i pociągnęła mnie za rękę. Nie odzywając się ani słowem, podążałam za nią i za moim bratem w kierunku niewielkiego zadaszenia. Było tam na tyle dużo miejsca, abyśmy mogli wszyscy się tam schronić. Staliśmy tak w ciszy obserwując ulewę.

[Kastiel]
Pieprzony deszcz. Nawet pogoda mi dzisiaj nie sprzyja. Takie warunki pogodowe znacznie utrudniają jazdę, a tym bardziej jeśli jedzie się tak szybko. Nie miałem wyboru, nie mogłem się teraz po prostu zatrzymać i wycofać. Nie jestem tchórzem, nie dam Davidowi satysfakcji. Wyjechaliśmy na dość prostą drogę, gdzie nie było żadnych zabudowań, jedynie drzewa rosły po bokach jezdni. Wyszedłem na prowadzenie zostawiając mojego rywala daleko w tyle. Tak! Teraz na pewno to wygram. Pójdzie jak z płatka. Deszcz nadal utrudniał mi widoczność, ale już się tym nie przejmowałem. Ogarnęła mnie niesamowita euforia, jakbym już był zwycięzcą. Nagle pośród szumu deszczu usłyszałem zbliżający się odgłos silnika. Odwróciłem się na moment i ujrzałem motocykl Davida, który zbliżał się niemiłosiernie szybko. Mocniej chwyciłem kierownicę i znów skupiłem się na jeździe. Już tak blisko mety, nie poddam się. Nagle ujrzałem, że chłopak zaczyna tracić panowanie nad pojazdem. Zaczął niekontrolowanie zjeżdżać na pobocze, a gdy tylko znalazł się w pobliżu jednego z drzew, uderzył w nie z impetem. Przyglądałem się tej scenie i sam nie zauważyłem, że nie jadę jak powinienem. Po prostu szczyt idiotyzmu. Wpadłem w poślizg i nie mogłem zahamować. Śliska od deszczu jezdnia nie dawała za wygraną. Zacząłem panikować, a po chwili już nie wiedziałem co działo się dalej.

[Lara]

Poczułam przeszywający ból w sercu i duszności. Oparłam się o stojącą obok mnie białowłosą.
-Lara, wszystko w porządku? - zapytała dziewczyna przytrzymując mnie.
-Nie, słabo mi. - złapałam się jedną ręką za głowę. Czułam, że zaraz zemdleję.
-Zabieram cię do domu, w tej chwili i to bez gadania.- powiedział Jake i chciał mnie podnieść, ale w porę zrobiłam krok w tył.
-Nie, ja muszę tu zostać. - robiło mi się coraz bardziej słabo. Coś jest nie tak.
-Dziewczyno co ty odstawiasz, myślisz że Kastiel chciałby żebyś była tu w takim stanie? - złotooka miała rację, jednak nie było teraz siły, która zmusiłaby mnie to pójścia stąd.
-Po prostu czuję, że coś jest nie tak. Długo ich już nie ma.
-Lara ma rację, to dość podejrzane. - zamyślił się Jake i skierował wzrok w miejsce, skąd odjechali Kastiel i David.
-Na prawdę dodałeś jej tym otuchy, brawo geniuszu. - skarciła go białowłosa.
-Po prostu mówię , co myślę. Nie uważasz podobnie? - zapytał na co dziewczyna tylko prychnęła i podeszła do mnie bliżej.
-Posłuchaj, wróćmy do domu. Jeżeli nie dla nas, zrób to dla Kasa. - powiedziała spokojnym tonem. Już miałam przystać na tę propozycję, gdy nagle wszyscy usłyszeliśmy pisk opon i warkot silników. Grupka Davida właśnie pojechała w stronę, w którą udali się czerwonowłosy i jego rywal. Przestraszyłam się, na nowo zawładnęła mną panika.
-Jadę za nimi. - Jake jak oparzony pobiegł w deszczu po swój motocykl. Nim się obejrzałyśmy już go nie było.
-To szaleństwo! - wykrzyknęłam i znów poczułam łzy napływające mi do oczu.
-Spokojnie nic mu nie będzie. Chodź, mam parasol. Pójdziemy grzecznie do domu, dobrze? - spojrzała mi w oczy i zrobiła minę jakby rozmawiała z kilkuletnim dzieckiem.
-No dobrze...-sapnęłam cicho i wzięłam złotooką pod rękę. Szłyśmy pod parasolem w ciszy przez jakieś 10 minut. W końcu Rozalia zabrała głos.
-Wiesz zazdroszczę ci.
-Mi? Czego? - pociągnęłam nosem.
-Nie jestem pewna czy Leo, zrobiłby coś takiego dla mnie.
-Jak zależałoby od tego twoje życie, jestem pewna że postąpiłby podobnie.
-Tak uważasz? Leo to zupełnie inny charakter, nie znasz go za dobrze.
-Ale przecież cię kocha...
-Niby tak, ale czasami mam wrażenie, że czegoś mi w nim brakuje. - zamyśliła się.
-Wydaje się być idealny.
-Idealność z czasem potrafi być nużąca.
-Co chcesz przez to powiedzieć? - podniosłam na nią wzrok.
-Nie wiem czy nie powinnam zrobić sobie od niego przerwy.
-Rozalia, co ty wygadujesz?- jej słowa zdziwiły mnie tak bardzo, że na moment zapomniałam o całej sytuacji z Kastielem.
-Nie to, że chcę z nim zerwać. Po prostu kilka dni odpoczynku od siebie. Co o tym myślisz?
-A co na to Leo? Będzie mu przykro, nie sądzisz?
-Załatwię to w taki sposób, że nikt na tym nie ucierpi.
-W sumie może to i dobry pomysł, jeżeli odczuwasz potrzebę odpoczynku od chłopaka...
-Dobra, ale koniec już o mnie.
-Nie no nie przeszkadza mi to, przynajmniej jakaś zmiana tematu.- odparłam.
-Mamy ważniejsze sprawy. Chodź jesteśmy już blisko twojego domu. - dziewczyna wskazała palcem na budynki w oddali. Faktycznie, zajęta rozmową nie zauważyłam, że przeszłyśmy już spory kawał drogi i zaraz dotrzemy do celu. Przez deszcz i silne zachmurzenie, było już prawie ciemno. Ze strachu o czerwonowłosego, znów poczułam duszności i ścisk w gardle. Dobrze, że byłyśmy już tak blisko domu.

[Jake]

Nie było opcji, bym nie pojechał za tymi chłopakami. Mam nadzieję, że moja siostra siedzi już bezpiecznie w domu. Musiałem się dowiedzieć, dlaczego tak nagle zerwali się z miejsca i ruszyli w danym kierunku. Jechałem za nimi dłuższy czas, starając nie rzucać się bardzo w oczy. Deszcz powoli uspokajał się, ale zrobiło się już dość ciemno. Wyjechałem za nimi na prostą drogę i nie spuszczałem ich z oka ani na sekundę. Wokół nie było budynków ani ludzi, za to wzdłuż jezdni rozpościerała się spora ilość drzew. Było ich stanowczo za dużo. Po dłuższej chwili ujrzałem jak śledzeni przeze mnie osobnicy zwalniają i zatrzymują się na poboczu. Podjechałem bliżej, teraz już nie obawiałem się, że mnie zobaczą. Chciałem wiedzieć, co jest grane. Gdy ujrzałem roztrzaskany motocykl i Davida leżącego obok , po prostu zamarłem. Wzrokiem zacząłem szukać chłopaka Lary, lecz nigdzie nie mogłem go znaleźć. Może pojechał dalej i dotarł już na metę? Jednak to byłoby zbyt piękne...poza tym nie sądzę, żeby Kastiel mimo wszystko zostawił tak Davida. Pojechałem jeszcze kilkadziesiąt metrów dalej i zobaczyłem to, czego tak bardzo się obawiałem. Serce podeszło mi do gardła, początkowo z przerażenia nie mogłem się poruszyć,ani nawet zejść z pojazdu. Obok drzewa leżał czerwonowłosy chłopak, a parę metrów dalej jego motocykl. W końcu opamiętałem się i podszedłem do niego bliżej. Nie ruszał się, a wokół niego było dużo krwi. Za dużo.
-Hej słyszysz mnie? - zacząłem do niego mówić i lekko potrząsać. - Cholera. - syknąłem pod nosem i prędko wykręciłem numer na pogotowie. Opisałem całą sytuację i niecierpliwie czekałem na karetkę, wykonując wszystkie polecenia jakie zlecała mi kobieta w słuchawce.
-Chłopie nie przekręć się tutaj, jeszcze nie pora. Nie wiem co Lara zrobi, jeżeli umrzesz. - mówiłem do niego, mając nadzieję, że stanie się jakiś cud i chłopak nagle podniesie się na równe nogi. Tak się jednak nie stało. Karetka przyjechała na miejsce, zabierając przy tym także nieprzytomnego Davida. Nie wiedziałem co mam teraz zrobić. Gdy Lara o tym usłyszy, popełni samobójstwo na miejscu. Jednak nie mogę jej okłamać, znienawidziłaby mnie za to. Lepsza najgorsza prawda niż kłamstwo. W końcu chodzi o życie jej ukochanego, nie mogę tego przed nią zataić. Postanowiłem nie tracić więcej czasu i ruszyłem w drogę powrotną do domu mojej siostry. Całą drogę rozmyślałem, od czego właściwie mam zacząć? Jak powiedzieć to na tyle delikatnie, by...zaraz zaraz. O takiej sprawie nie da się powiedzieć delikatnie. Szlag by to.

[Lara]

Razem z Rozalią spędziłyśmy miłą godzinę na pogaduchach. Dziewczyna pocieszała mnie i zapewniała, że wszystko będzie w porządku. Na chwilę się rozpromieniłam, zaczynałam wierzyć w to, że wszystko się ułoży i będzie dobrze. Zaczęłyśmy oglądać telewizję, dla zabicia czasu. Minuty mijały, a ja mimo pozornego spokoju, byłam nadal bardzo zaniepokojona. Niestety przed moją białowłosą przyjaciółką nie dało się ukryć takowego faktu, więc praktycznie od razu to spostrzegła.
-Wiem, że się denerwujesz.
-Nawet nie wiesz jak.
-Ja też się denerwuję, potrafię sobie wyobrazić co musisz teraz przeżywać w środku.
-To straszne, ale cieszę się, że jesteś teraz obok.
-Od tego są przyjaciółki. - uśmiechnęła się serdecznie. Zaczęła przeszukiwać swoją torbę, aż w końcu wyjęła z niej paczkę papierosów.
-Idziesz teraz palić? - zapytałam.
-Nie sama, idziesz ze mną.
-Nie powinnam...
-Ja też nie, ale może chociaż na chwilę się odstresujesz. - poczęstowała mnie papierosem i wyszłyśmy na balkon. Dziewczyna użyczyła mi zapalniczkę i po chwili zaciągnęłam się dymem. Po wypaleniu mniej więcej połowy, zaczęło mi się lekko kręcić w głowie. Przyznaję, że na parę chwil udało mi się zrelaksować i zapomnieć co się dzieje. Po skończonym paleniu udałyśmy się z powrotem do mojego pokoju. Położyłyśmy się na łóżku i patrząc w sufit, zaczęłyśmy rozmawiać o przeróżnych rzeczach. Znów zaczęłam się trochę uspokajać, jednak nadal nie miałam od nikogo żadnej wieści o Kastielu. Postanowiłam, że zadzwonię do Lysandra. Może już coś wie, w końcu jest jedną z najbliższych buntownikowi osób. Rozalia poparła mój pomysł.
-Tak? - usłyszałam głos Lysa w słuchawce.
-Hej, Lysander. Masz może jakieś wieści od Kastiela?
-Niestety nie, a nie odezwał się jeszcze?
-No właśnie nie...zaczynam się coraz bardziej martwić.
-To dziwne, powinni już dawno skończyć wyścig. Przecież nie może to trwać w nieskończoność.
-Dokładnie. Posłuchaj...jeżeli będziesz coś wiedział, daj mi znać dobrze?
-Oczywiście, nie martw się o to.
-Dzięki...to cześć.
-Cześć. -rozłączył się.
-Cholera, Roza co robić no... - ponownie ułożyłam się na łóżku.
-Przede wszystkim nie panikować, bo to tylko pogorszy sytuację.
-Postaram się...
-Zuch dziewczyna. - poklepała mnie lekko po plecach. Usłyszałyśmy głośne pukanie w drzwi. Białowłosa zadeklarowała się, że to ona otworzy drzwi. Migiem pobiegła w stronę korytarza.

[Rozalia]

Podbiegłam prędko do drzwi wejściowych i spojrzałam przez wizjer. Ujrzałam Jake'a całego przemokniętego i z bardziej zmierzwionymi niż normalnie włosami. Otworzyłam mu, a ten wpadł do mieszkania jak burza. Oparł się o ścianę i załamał ręce. Spojrzał na mnie przestraszonym wzrokiem.
-I...co? - zapytałam, a język prawie ugrzązł mi w gardle.
-Mieli wypadek. - powiedział cicho.
-O czym ty mówisz? To...niemożliwe...- chwyciłam się za głowę. Czyli jednak. Nie chciało mi się w to wierzyć. Lara miała od początku rację.
-Zabrali ich do szpitala...boże tam było tyle krwi...
-A jeżeli oni tego nie...

-Roza, kto przyszedł? - usłyszałam głos Lary i zbliżające się kroki. Gdy tylko wyszła na korytarz i ujarzała mnie i załamanego Jake'a automatycznie oczy zaszkliły jej się od łez. Zaniemówiła. Stała chwilę w miejscu, jakby wyczytując z naszych twarzy wszystko co chciała teraz wiedzieć. Zakryła twarz dłonią i pobiegła do pokoju głośno trzaskając drzwiami.