****
Przepraszam, że czekacie na rozdział troszkę dłużej niż zwykle. Szkoła i inne sprawy nie dają mi spokojnie pisać. Mam nadzieję, że rozdział się spodoba. Miłego czytania :*
****
[Kastiel]
-Słucham? - usłyszałem spokojny głos
białowłosego w słuchawce.
-Lys...nie wiem co robić, a wiesz
przecież, że to się nie zdarza.
-Co się dzieje?
-Lara, ona... - przełknąłem ślinę
– widziałem jak przytulała się z jakimś gościem. - znów przed
oczami stanął mi obraz mojej dziewczyny i tego
chłopaka...kimkolwiek on jest, gorzko tego pożałuje.
-Ale jak to? - słysząc po głosie,
śmiem twierdzić, że Lysander także był zszokowany.
-Tak to. Widziałem ich przed jej
domem, weszli do środka.
-Dlaczego za nimi nie poszedłeś?
-Ja...nie wiem. Nie wiem dlaczego. -
zacisnąłem pięść.
-Posłuchaj, to wszystko jest bardzo
podejrzane. Zaczekaj, wpadnę do ciebie i razem coś wymyślimy.
-Dobrze, tylko przyjdź szybko.
-Do zobaczenia. - rozłączył się.
Cholera jasna. I co teraz? Mam bezczynnie prowadzić pogaduchy z
przyjacielem, niż przejść do działania? Najchętniej bym teraz
tam wrócił i wypruł temu szczylowi flaki. A jak oni teraz...nie,
nie.
- Spokojnie, opanuj się Kastiel.
Wszystko pod kontrolą. Nie...co ja gadam. Nic nie jest pod kontrolą.
- mówiłem do siebie pod nosem. Co chwilę na nowo ogarniała mnie
panika, po czym nadchodziły momenty uspokojenia. Dotarłem w końcu
pod drzwi mojego domu. Rzuciłem buty w kąt korytarza i usiadłam na
kanapie załamując ręce, pustym wzrokiem patrzyłem się przed
siebie.
Demon podszedł do mnie i położył mi
łeb na kolanach. Obślinił mi spodnie, ale nie przeszkadzało mi to
w tej chwili. Pogłaskałem go, na co pies wesoło zamerdał ogonem.
Na chwilę na mojej twarzy zagościł cień uśmiechu. Gdy jednak
znów przypomniałem sobie o tym co zaszło, poczułem ścisk w
sercu.
-Kastiel? Jesteś w domu? - usłyszałem
otwierające się drzwi i głos mojego przyjaciela.
-Tak, wejdź. - z tego wszystkiego
zapomniałem zamknąć drzwi. Świetnie, jeszcze włamywacza by mi tu
brakowało. Białowłosy lekko uśmiechnął się i usiadł obok mnie
na sofie.
-Posłuchaj Kas, czy jesteś pewny
tego co widziałeś?
-No oczywiście, że tak chyba nie
jestem ślepy.
-Może to po prostu jakiś znajomy?
-Tak, znajomy i obściskuje się z moją
laską. - przewróciłem oczami.
-Hmm...może jednak powinieneś iść
to sprawdzić? Albo zadzwoń do niej.
-O, dobry pomysł. Zadzwonię...a
nie...przecież jest obrażona. Nie odbierze, nie ma szans.
-Chociaż spróbuj, jak nie odbierze to
idź do niej. Dobrze ci radzę.
-No okej. - wyciągnąłem telefon z
kieszeni i wybrałem numer do Lary. Zadzwoniłem dwa razy pod rząd i
odezwała się poczta głosowa. Widziałem, że to tak się skończy.
Nadzieja matką głupich.
-To widzę, że to faktycznie zła
sytuacja...- zamyślił się Lys.
-Nie pocieszasz.
-Przepraszam, po prostu podsumowałem
twoje położenie. - usprawiedliwiał się.
-Jakbym nie wiedział, że jest
beznadziejnie.
-Mówię ci, idź do niej. Przecież
widzę, jak ci zależy.
-Pytanie czy jej zależy. - westchnąłem
głośno. Nagle usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Bez zastanowienia
poszedłem je otworzyć. W drzwiach stało kilku chłopaków w moim
wieku, ubranych na czarno. Od razu ich rozpoznałem. To moja dawna
"paczka" sprzed paru lat. Z czasem zacząłem ich unikać
za namową Lysandra, a także z kilku innych powodów. Jeden z nich
tak zwany lider, David właśnie chwycił mnie za kołnierz i wręcz
pchnął na ścianę, zagradzając mi drogę ucieczki.Przez chwilę
miałem mroczki w głowie, uderzyłem głową o ścianę.
-Ktoś był tu przed nami? Nieciekawie
wyglądasz. - zaśmiał się wrednie David, a reszta jego pachołków
mu zawtórowała. Fakt, widok mojego rozwalonego nosa musiał go
nieźle bawić.
-To nie twoja sprawa. Czego chcesz
skurwielu. - odfuknąłem próbując go odepchnąć.
-Ejejej, tylko spokojnie kolego. - znów
mnie unieruchomił.
-Narwany jak zawsze. - odparł jeden z
chłopaków. W tym momencie na korytarz wyszedł zaniepokojony
Lysander. Wyraz jego twarzy gdy ujrzał co się dzieje, mówił sam
za siebie.
-O, a któż to taki? Jak ci tam
było...? - teraz to na moim białowłosym przyjacielu skupił się
David.
-Lysander Ainsworth. - odpowiedział
chłodno, próbując zachować spokój.
-Ach, no tak. Jak mogłem zapomnieć
takiego...-zlustrował go wzrokiem od góry do dołu – dziwaka jak
ty. - dokończył zdanie, a reszta jego marionetek zaczęła się
dziko śmiać.
-Puść go. - białowłosy zrobił krok w
przód.
-Rozkazujesz mi? Czy ty wiesz z kim
rozmawiasz?
-Lys nie mieszaj się w to. -
odpowiedziałem i w końcu wyrwałem się Davidowi.
-Twardy z ciebie zawodnik Kas. Chyba o
czymś jednak zapomniałeś. - David wskazał na mój motor stojący
przed domem.
-Dlaczego akurat teraz się
zjawiliście?
-Proste, potrzebujemy kasy. Ty nam ją
wisisz, za to cudeńko. Nie pamiętasz?
-Pamiętam, ale niczego wam nie dam
pieprzeni oszuści. - syknąłem.
-Tak chcesz się bawić? Dobrze, jeżeli
wygrasz ze mną wyścig to zapomnę o całej sprawie. Ale jeśli nie,
masz tydzień na oddanie pieniędzy.
-Chyba śnisz, że będę się pakował
w jakieś tanie zakłady z tobą.
-Słuchaj, albo się ścigasz, albo
zniszczę ciebie i...tę twoją nową suczkę.
-Nie pozwolę ci jej tknąć. -
wściekłem się, jak on może mnie szantażować i to jeszcze w taki
sposób?
-Sam widzisz, lepiej pójdź na mój
układ. Wygrywasz wyścig, daję ci na zawsze spokój. Tobie i twojej
dziuni.
-Wchodzę w to. - powiedziałem bez
zastanowienia.
-Kastiel co ty wyp...
-Nie, Lysander. Muszę to zrobić,
teraz to nie chodzi o mnie tylko o Larę. - zacisnąłem pięści.
-Grzeczny chłopiec. W takim razie
miejmy to za sobą jak najszybciej. Za dwie godziny bądź na
przedmieściach, wiesz dobrze, w którym miejscu będziemy. - zaśmiał
się szyderczo i odszedł z grupą swoich niewolników. Zamknąłem
drzwi z hukiem i uderzyłem ręką w ścianę. Przekląłem pod
nosem. Mój białowłosy przyjaciel podszedł do mnie i położył mi
rękę na ramieniu.
-Kastiel ja nadal uważam, że nie jest
to dobry pomysł. Rozumiem jednak, że chcesz chronić to co dla
ciebie cenne.
-Tak, chcę. Mimo wszystko...ja ją
kocham. - powiedziałem to. Tak, przyznałem się do swoich uczuć
nie tylko przed samym sobą, ale także przed kimś innym.
-Na kogoś lepszego Lara nie mogła
trafić. - uśmiechnął się Lys.
-Ta...idę trochę podrasować sprzęt.
Muszę to wygrać. - zarzuciłem na siebie moją skórzaną kurtkę i
wyszedłem przed dom. Lysander ruszył za mną i przyglądał się
moim poczynaniom. Tu coś dokręciłem, tam coś przestawiłem. Że
też akurat teraz musieli się zjawić. Nie wiem jak mogłem się w
ogóle zadawać z takimi patałachami. Ciągle pakowałem się z nimi
w jakieś kłopoty. Nie obyło się bez kilkukrotnej interwencji
policji. Teraz gdy jest obok mnie Lysander, strasznie mi głupio.
Tyle razy go olewałem wychodząc gdzieś z tymi idiotami. Byłem
ślepy. Na siłę szukałem w życiu jakiś przygód, czegoś dzięki
czemu będę mógł oderwać się od rzeczywistości. Moje
szczeniackie wybryki nie były także na rękę mojej matce, która
co chwilę musiała zwalniać się z pracy i odbierać mnie to z
komisariatu, to z jakiegoś innego miejsca. Nie potrafiłem docenić
tego co mam. Może robiłem to tylko po to, by zwrócić na siebie
uwagę? Zawsze miałem jej tak niewiele.
[Lara]
Wpuściłam Jake'a ponownie do siebie.
Znów zaczęliśmy rozmawiać, śmiać się i żartować. Jednak w
mojej głowie cały czas krążyła jedna rzecz. Tą rzeczą, a
raczej osobą była Debra. Dlaczego ona? I w dodatku z moim bratem?
Na samą myśl robi mi się słabo. Postanowiłam zebrać się w
sobie i w końcu zapytać chłopaka czy wie o niej coś więcej.
-Słuchaj Jake...bo jest taka sprawa.-
zaczęłam nieśmiało.
-Tak?
-Mówiłeś mi wcześniej w parku o
Debrze, prawda?
-No tak i co w związku z tym?
-Akurat bardzo dużo...
-To znaczy?
-To była dziewczyna mojego chłopaka.
Zerwali jakiś czas temu.
-Co?! Nie wierzę...czyli zostawiła
mnie dla niego, a później jego też wyrolowała?
-Na to wychodzi. Dlatego tak
zareagowałam, kiedy wspomniałeś o niej. Po prostu to dziwny zbieg
okoliczności.
-Racja, nawet bardzo dziwny. Nie
sądziłem, że tak podła suka z niej...- chwycił swój telefon i
od razu usunął z galerii jej zdjęcie.
-Czemu to zrobiłeś?
-Teraz jak wiem, że zostawiła mnie po
prostu dla kogoś innego...nie chcę jej nawet pamiętać.-
posmutniał.
-Hej...nie bądź smutny. Akurat wiem,
kto by zrozumiał cię najlepiej. - uśmiechnęłam się pod nosem na
myśl o czerwonowłosym. Może nie powinnam być aż tak na niego
wściekła? Nie jesteśmy dziećmi powinnam z nim o tym porozmawiać,
a dopiero później w razie co go osądzać.
-Chodzi ci o Kastiela? - zapytał
robiąc groźną minę.
-Tak, wiesz chciałabym żebyście się
poznali.
-Dlaczego?
-Jesteś jedną z najbliższych mi
osób, a poza tym macie chyba wspólne zainteresowania. -
uśmiechnęłam się. - Lubicie tę samą muzykę i obydwoje macie
swoje ukochane dwukołowe maszyny.
-No w sumie. Ale ostrzegam będę go
miał na oku. Jak znowu coś odpieprzy, będzie miał u mnie
przesrane i osobiście dopilnuję, abyś zerwała z nim wszelkie
kontakty.
-Ej bez przesady! Nie możesz wybierać
mi facetów! - szturchnęłam go w ramię.
-Właśnie, że mogę. - zaczął mnie
łaskotać.
-Haha! Nie, błagam stop! Dobra możesz
mi wybierać kogo chcesz, poddaję się!- dobrze wiedział, że
nienawidzę jak ktoś mnie łaskocze, dlatego jak na brata przystało
musiał dopiec młodszej siostrze.
-No dobra mała wariatko, to idziemy do
niego teraz?
-C-co? Teraz? Ale ja i on przecież...
-Och daj spokój, nie odstawiajcie
obydwoje bezsensownej szopki.
-Dobra, chodźmy. - wstałam z sofy.
-Ale najpierw musimy pojechać do mnie,
muszę wziąć coś z domu, okej? - zapytał wyjmując z kieszeni
kluczyki.
-Spoko, poczekaj chwilę tylko się
przebiorę. - poszłam do swojego pokoju, założyłam inne ciuchy,
poprawiłam trochę makijaż, rozczesałam włosy i już byłam
gotowa do wyjścia. Wzięłam jeszcze moją torbę z krzesła i
wyszłam przed dom, gdzie czekał już na mnie Jake.
-Wsiadaj. - powiedział podając mi
kask. Wygodnie usadowiłam się za nim na motorze. Chwyciłam się
pleców brata i ruszyliśmy z piskiem opon. Trochę nam zeszło
dojechanie na miejsce, przez ciągłe korki i stanie na światłach.
W końcu dotarliśmy na przedmieścia. Nie lubiłam tego miejsca.
Dużo tu pijaków, podejrzanych typów i nie wiadomo czego jeszcze.
Nie miałam pojęcia, że to tutaj chwilowo ulokował się Jake.
Podjechaliśmy motocyklem pod jeden z tutejszych bloków. Zsiedliśmy
z maszyny, brat kazał zaczekać mi przy pojeździe i nigdzie się
nie ruszać. Jak kazał tak zrobiłam. Posłusznie pilnowałam jego
skarbu, aż do jego powrotu. W między czasie obserwowałam okolicę.
Na pozór cicho i spokojnie. Miałam tu kiedyś koleżankę, która
wpakowała się przez tutejsze towarzystwo w niezłe bagno. Niestety
wciągnęła się w ten świat na dobre. Szkoda dziewczyny, ale co
zrobić. Nagle do moich uszu dotarł warkot silnika. Nawet nie
jednego, a kilku. Ujrzałam kilku chłopaków podjeżdżających na
motorach pod jeden z budynków. Wyglądali jakby na kogoś czekali.
Po chwili wrócił Jake i już mieliśmy ruszać w drogę do
Kastiela, jednak zobaczyłam, że do grupki chłopaków dojechał
właśnie ktoś jeszcze. Zaraz zaraz...te ubrania...motor...przecież
to...! Niemożliwe!
[Kastiel]
Dojechałem w umówione miejsce. Dobrze
znałem te okolice, w końcu przez parę lat tu zabawiałem. Cała
grupa tych cholernych szczyli już na mnie czekała. Zdjąłem kask z
głowy i zatrzymałem się obok nich nie wyłączając silnika.
-A więc jesteś. - odezwał się
David.
-A miałem inny wybór? - syknąłem.
-No nie bardzo, inaczej
hehe...oskubałbym cię z kasy i zająłbym się twoją panienką.
Chętnie bym ją...
-Ty pierdolony gnoju!- przerwałem mu
chwytając go za jego skórzaną kurtkę. Jego koledzy odciągnęli
mnie od niego. Miał szczęście.
-Hej hej hej, nie unoś się. Tylko
żartowałem. Z resztą ona i tak ma już chyba inne zajęcie. -
wskazał palcem w pewnym kierunku. Zmrużyłem oczy i spojrzałem
tam, gdzie wskazywał. Po prostu mnie zatkało. To była Lara i ten
chłopak, którego widziałem wcześniej. Patrzyli w naszym kierunku.
-Kastiel! - usłyszałem jej głos z
oddali. Razem z tym gościem powoli zaczęli podążać w moją
stronę. Co to ma znaczyć? Mam jej pokazać, komu na prawdę na niej
zależy? Dobra. Bez dłuższego zastanowienia ja i mój "oprawca"
ustawiliśmy się na wyznaczonej linii. Założyliśmy kaski i
czekaliśmy na sygnał. Trasa była taka sama, jak wtedy gdy za
dzieciaka ścigaliśmy się tutaj na rowerach. Byłem bardzo
zdeterminowany by wygrać.
-Start! - rozbrzmiał głos jednego z
chłopaków. Ja i David równo wystartowaliśmy z piskiem opon.
Na liczniku z każdą chwilą
przybywało więcej kilometrów na godzinę. Muszę to wygrać, po
prostu muszę.
[Lara]
-Cholera! Przecież to Kastiel! Jestem
pewna! - zaczęłam panikować.
-Co oni do cholery odwalają.
-Chyba się ścigają. Mój Boże
Kas....w coś ty się wpakował. -byłam przerażona. W jednej chwili
wszystkie inne problemy odpłynęły gdzieś w dal. Zapomniałam już
nawet o tym, jak bardzo byłam skłócona z buntownikiem. Teraz
martwiłam się o jego życie. Po chwili zadzwoniła moja komórka.
-Halo?- odebrałam.
-Cześć Lara, to ja Lysander. -
usłyszałam głos w słuchawce.
-Lysander, nie uwierzysz co się...
-Wiem, Kastiel się ściga. Musisz go
powstrzymać.
-Za późno. - miałam łzy w oczach.
-To chyba już nic nie możemy zrobić.
- załamał się. Widać też bardzo się o niego martwił.
-Lysander, ja muszę coś zrobić
rozumiesz? Muszę...- rozpłakałam się do telefonu na dobre.
-Wiem Lara, to beznadziejna sytuacja.
Kastiel opowiedział mi wszystko o waszej kłótni i chciał iść
cię przeprosić, ale zobaczył cię podobno z jakimś chłopakiem.
-Co?! A-ale jak to...
-Kto to był?
-Cholera! Przecież Jake jest tylko
moim przyrodnim bratem!
-Coś tak czułem, że to po prostu
fatalna pomyłka. Przecież wiem, że wam na sobie zależy i żadne z
was nie zrobiłoby czegoś podobnego.
-Jesteś chyba jedyną racjonalnie myślącą osobą.
-Po prostu już trochę was znam.
-Lys powiedz mi tylko, dlaczego on się
ściga? To moja wina?
-Nie, w żadnym wypadku. Stare
znajomości dają się we znaki.
-To znaczy?
-Jednak nie wiesz pewnych rzeczy o
Kastielu.
-Jak to?
-Przez kilka lat zadawał się z tymi
chłopakami. Pożyczył od nich sporą sumę na motocykl, którym
teraz jeździ.
-Nie mając jeszcze prawa jazdy już go
kupił?
-Z tego co wiem jeden z tych chłopaków
jest kilka lat od nas starszy i to on go zakupił w imię Kastiela.
Stał w garażu dopóki Kastiel nie zdał prawa jazdy.
-Rozumiem...
-Miał wybór, albo nie oddawać im
kasy i narazić siebie, a przede wszystkim ciebie na
niebezpieczeństwo, albo wygrać wyścig i zapomnieć o całej
sprawie.
-Przecież to czyste szaleństwo! -
teraz kiedy znałam całą prawdę panikowałam jeszcze bardziej.
-Wiem, jednak zrobił to przede
wszystkim dlatego by cię chronić.
-Zrobił to...dla mnie? - w moich
oczach pojawiło się jeszcze więcej łez, które po chwili znaczyły
mokre ścieżki na moich policzkach.
-Kocha cię, sam mi to dzisiaj
powiedział.
-O Boże...- zakryłam ręką usta i
skuliłam się. Jake położył mi dłoń na ramieniu.
-Lara, trzymaj się. Musimy w niego
wierzyć. Muszę kończyć, dzwoń do mnie w razie czego. - rozłączył
się. Po chwili zaczęłam wręcz wyć, bo płacz już to nie był.
Wtuliłam się mocno w Jake'a. Od szlochania nie mogłam złapać
oddechu. Brat pocieszał mnie, lecz to za mało bym była w tej
chwili spokojna. Miałam bardzo złe przeczucia.