Przepraszam za ponad miesięczne opóźnienie, ale miałam pewne problemy. Naprawdę strasznie mi głupio, ale w końcu rozdział się pojawia i mam nadzieję, że Wam to jakoś wynagrodzi <3 Może jest krótszy niż zwykle, ale następny na pewno będzie dłuższy! Pozdrawiam i zapraszam do czytania ^^
****
Dzwonek na przerwę był w tym momencie
moim największym wybawieniem. Spakowałam prędko swoje rzeczy i
prawie wybiegłam z klasy. Podążałam w stronę drzewa, pod którym
zawsze lubi siedzieć czerwonowłosy. Rzuciłam torbę na trawę i
usadowiłam się wygodnie pod drzewem. Pogoda nie była dziś zbyt
przyjemna, aczkolwiek nie zważałam na to. Nie czułam nic, prócz
żalu do całego świata. Wepchnęłam słuchawki w uszy i zatopiłam
się w piosenkach, które idealnie oddawały mój aktualny nastrój.
Najchętniej przesiedziałabym pod tym drzewem cały dzień, pomimo
panującego chłodu. Tak bardzo chciało mi się płakać, ale myśl,
że ktoś może mnie zobaczyć w takim stanie skutecznie blokowała
napływające do oczu łzy. Rozejrzałam się czy aby na pewno w
pobliżu nikogo nie ma. Nie chciałam w tym momencie nikogo widzieć,
nie chciałam też by widziano mnie. Pech chciał, że Roza
najwyraźniej opuściła już gabinet dyrektorki i zmierzała właśnie
w moją stronę. Pomachała mi z oddali i podbiegła do drzewa, pod
którym siedziałam.
-Lara, szukam cię po całej szkole! -
odparła zdyszana dziewczyna.
-Po co? - mruknęłam pod nosem.
-Jak to po co? Bardzo głupie pytanie.
- pokręciła głową z niedowierzaniem.
-Nie musiałaś mnie szukać, przeze
mnie trafiłaś do dyry.
-Daj spokój to była najlepsza okazja,
by pokazać jej kto tu rządzi. - na jej twarz wkradł się triumfalny
uśmiech. Usiadła obok mnie pod drzewem i starała się jakoś
zagaić rozmowę.
-Wiem co próbujesz, nie powiem ci. -
odwróciłam głowę w innym kierunku.
-Ukrywanie tego o czym nie wiem, nic ci
nie da.
-Nie musisz o wszystkim wiedzieć.
-Jestem twoją przyjaciółką.
-Nie chcę ci mówić, po prostu.
-Dobrze, ale wiedz, że to nie jest
dobre wyjście.
-Świetnie. - mruknęłam i odwróciłam
wzrok. Kątem oka widziałam jak Rozalia wzdychając ciężko
opuszcza mnie i podąża z powrotem w stronę szkoły. Oczywiście,
że ulżyłoby mi gdybym jej wszystko powiedziała, ale nie byłam
chyba na to gotowa. Muszę pozbierać myśli. Takie zachowanie jest
do mnie nie podobne. Powinnam się ogarnąć i wziąć w garść, bo
narobię sobie jeszcze więcej kłopotów. Wstałam z lodowatego
podłoża, zarzuciłam torbę na ramię i rzucając ostatnie
spojrzenie w stronę placówki ruszyłam przed siebie. Nie wiem
dlaczego zaczęłam zmierzać w stronę parku. Tak, właśnie tego
parku, w którym Kastiel dał mi naszyjnik. Wiatr poruszał liśćmi,
które opadły już na ziemię. Spoglądałam na ludzi wokół.
Wszyscy mimo złej pogody byli szczęśliwi i uśmiechnięci. Jakieś
dzieciaki wesoło trzymając się za ręce, podskakiwały i śpiewały.
Jakaś pani bawiła się ze swoim psem śmiejąc się w niebo głosy.
Dziadek siedzący na ławce z uśmiechem na twarzy karmił
podlatujące do niego ptaki. Pośród nich wyglądałam jak siedem
nieszczęść. Weszłam do parku i od razu ruszyłam w stronę mostu.
Było tam nadal bardzo pięknie pomimo tego, że na drzewach nie było
już liści oraz wszędobylskiej zieleni. Stanęłam przy poręczy i
wpatrywałam się w wolno płynący strumyk. Przymknęłam oczy.
Czułam się przez chwilę tak jak wtedy gdy był tu ze mną Kastiel.
Czułam jego obecność, jego dotyk, ciepło. Wzięłam głęboki
wdech po czym głośno wypuściłam powietrze z ust.
-Co się stało, że panienka tak
wzdycha? - usłyszałam obok mnie głos starszego pana. To był ten
sam ,który siedział na ławce i karmił ptaki.
-Nic wielkiego, naprawdę. - odparłam
cicho.
-Kobiecie nie przystoi kłamać. -
zaśmiał się staruszek.
-Aż tak po mnie widać?- uniosłam
kącik ust do góry. To był dzisiaj pierwszy zarys uśmiechu na
mojej twarzy.
-Nie wolno skrywać w sobie tego, co
nas trapi. Człowiek to słabe ogniwo, musi się komuś wygadać. -
powiedział.
-Ma pan rację.
-Serdeńko mów co się dzieje.
-Chce pan tego słuchać?
-Nic lepszego niż historie młodej
duszyczki mi się już w życiu nie przytrafi. - odpowiedział
radośnie wyczekując aż zacznę mówić.
-Skoro tak...Wie pan, zrobiłam coś
czego nie powinnam.
-A cóż takiego mogłaś zrobić, żeby
aż tak żałować?
-Mam chłopaka, którego kocham, ale
jest też drugi, który nie jest mi obojętny. Pocałowałam tego
drugiego. Oni są przyjaciółmi. Sam pan widzi beznadziejna
sytuacja.
-Ahh, te młodzieńcze miłostki.-
zamyślił się uśmiechając się pod nosem. - Też kiedyś znałem
pewną dziewczynę.- spojrzał przed siebie.
-Co się z nią stało?
-Nie zdążyłem jej przeprosić za
głupotę, którą zrobiłem. Wyjechała i już nigdy jej nie
zobaczyłem.
-Musiało być panu bardzo ciężko...co
pan zrobił?
-Próbowałem o niej zapomnieć.
Jednakże do dnia dzisiejszego widzę jak odjeżdża,a ja biegnę za
autobusem jak głupi.
-Próbował pan ją odnaleźć?
Przecież na pewno też chciałaby pana jeszcze zobaczyć. -przejęłam
się sytuacją opowiedzianą przez dziadka.
-Gdyby wtedy były takie środki
komunikacji jak teraz są, odnalazłbym ją już dawno
temu...
-Ale może ona nadal chciałaby pana
zobaczyć?
-Nie wiadomo nawet czy jeszcze jest na
tym świecie. - zamyślił się.
-Co pan opowiada, na pewno też o panu
myśli!
-Stare dzieje, nie rozmawiajmy już o
tym. Przecież to ja miałem słuchać ciebie dziecino. - zaśmiał
się starzec.
-Ach no dobrze. Więc..co mi pan radzi?
- spojrzałam na niego uważnie.
-Jeśli naprawdę kochasz tego
chłopaka, powiedz mu prawdę. Nawet najgorsza prawda jest lepsza niż
kłamstwo. Nie zwlekaj.
-Ale ja tak bardzo się boję...przecież
on mnie zostawi..w dodatku to, że ja i jego przyjaciel...
-Jakby cię zostawił byłby
najgłupszym facetem na świecie.
-Ja jestem w tym momencie chyba
najgłupszą dziewczyną na świecie.
-Nie mów tak, nie popełniaj mojego
błędu dziecko.
-Co mam zrobić?
-Idź z tym momencie do tego chłopaka
i ani przez chwilę masz nie czuć, że się wahasz! - zakrzyknął
motywująco i poklepał mnie po ramieniu.
-Dobrze, dziękuję panu za pomoc!
Miłego dnia! - pożegnałam się z mężczyzną i od razu pobiegłam
w stronę szpitala. Starzec dodał mi chwilowo niespotykanej odwagi i
pewności siebie. Mam nadzieję, że starczy mi jej na to, by
powiedzieć wszystko Kastielowi.
*
[Rozalia]
Kolejne lekcje mijały mi bardzo wolno.
Miałam już serdecznie dość ględzenia nauczycieli i wypytywania
się przez wszystkich gdzie jest Lara. Głównie to z jej powodu
miałam chwilo podły humor. Martwiłam się o nią i nie wiedziałam
co się dzieje, jak mogę jej pomóc. Po lekcjach zupełnie bez życia
podeszłam do szafki po swoje rzeczy.
-Roza?
-...
-Roza halo, słyszysz mnie? ...Roza? -
dopiero po chwili usłyszałam jak ktoś próbuje nawiązać ze mną
kontakt.
-Lys przepraszam cię, nie chciałam.
Ja po prostu...
-Martwisz się o Larę, wiem.
-Ja po prostu nie wiem co się stało.
Nie chce mi powiedzieć.
-Ja też nie wiem, ale musimy coś z
tym zrobić. Nie może zawalać szkoły i rujnować sobie życia tym
samym.
-Tylko jak zamierzasz się dowiedzieć
co się stało? Z niej nie tak łatwo jest coś wydusić. Z resztą
zdążyłam się o tym przekonać dzisiaj rano.
-Spokojnie wymyślimy jakiś plan.
-Ja po prostu nie rozumiem..
-Czego?
-Waszych zachowań.
-Nie rozumiem.
-Doprawdy? Ja mam dość tych
waszych...tych...tępych i nieodpowiedzialnych poczynań!
-Rozalia spokojnie nie musisz tak...
-Jak?! Jak można mieć przyjaciela i
ukrywać przed nim to, że czujesz coś do jego dziewczyny, a co
gorsza całować ją!
-Roza..
-Ja mam tego wszystkiego dosyć! Wtyd
mi czasem za rasę ludzką! - nie wytrzymałam. Po prostu wybuchłam.
Kocham Larę i Lysa jak rodzinę, ale nie potrafię ich zrozumieć.
Chcę im pomóc, ale jednocześnie jestem na nich tak wściekła.
Nosi mnie jak cholera. Nigdy w życiu nie byłam wplątana w tak
dziwną sytuację. Postanowiłam od razu pójść poszukać Lary i za
wszelką cenę dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi.
[Lara]
Przekroczyłam bramę szpitala,
napięcie stale narastało. Myślałam, że po drodze umrę ze
strachu jednak słowa staruszka trochę dodawały mi otuchy. Szybko
znalazłam się przed salą, w której leżał czerwonowłosy. W
życiu nigdy się tak nie bałam, naprawdę nigdy. Czułam jakbym
zaraz miała co najmniej zostać zabita. Wiedziałam mimo wszystko, że
nie ma już odwrotu. Chwyciłam za klamkę i jednym pociągnięciem
otworzyłam drzwi. Kastiel był sam, słuchał muzyki. Bardzo się
ucieszył kiedy mnie zobaczył. Uśmiechnęłam się lekko, a raczej
wymusiłam ten odruch. Mi do śmiechu wcale nie było.
-Hej Larka. - przywitał się ze mną
ściągając słuchawki.
-Hej Kas..- usiadłam obok niego na
łóżku.
-Coś się stało? Jesteś jakaś
przygnębiona. Niech zgadnę Delanay cię..
-Nie, tu nie chodzi o szkołę, nie
chodzi o moją rodzinę, nie chodzi o przyjaciół. Chodzi o nas
Kastiel. - powiedziałam jednym tchem, a oczy zaszkliły mi się
momentalnie od łez.
-Jak to? Co chcesz przez to powiedzieć?
- w jego oczach widziałam wręcz przerażenie.
-Kastiel...ja...ja tak cię strasznie
przepraszam..- rozpłakałam się na dobre.
-Lara...co jest?- Podniósł się na
łokciach i chwycił mnie za rękę. Jego głos był pełen zarówno
strachu jak i troski.
-Zabijesz mnie za to...albo mnie
zostawisz...ale ja cię tak kocham Kas, nie wiem co się ze mną
stało...- nie mogłam już złapać oddechu przez nieustanny
intensywny płacz.
-Lara..
-Kastiel ja...pocałowałam Lysandra.-
zakryłam ręką usta i chciałam podnieść się z łóżka, uciec.
Jak cholerny tchórz. Jednak silna ręka chłopaka przytrzymała
mnie na tyle, że nie dałam rady tego zrobić.
-Jak to, pocałowałaś? Czujesz coś
do niego?
-Nie, nie...to znaczy...czułam przez
chwilę zauroczenie, ale...ale ja kocham tylko ciebie. Nie chciałam
cię okłamywać, za bardzo cię kocham. Ja nie chciałam...co teraz
będzie? - nadal intensywnie płakałam.
-Z Lysandrem? Z moim przyjacielem? -
opadł na łóżko. Przyłożył ręce do twarzy. - Nie wierzę. -
sapnął cicho. Nie odzywałam się. Nie mogłam wydusić z siebie
więcej ani słowa.
-Lara, proszę wyjdź. - czułam jak w
jego głosie narasta złość. Gdy tylko usłyszałam jego polecenie,
od razu jak oparzona wybiegłam ze szpitala. Biegłam ile sił w
nogach do domu. Nie zważałam nawet na ludzi, którzy patrzyli na
mnie jak na jakąś kompletną wariatkę. Mijałam ich beznamiętnie
nadal głośno płacząc. W głowie miałam widok uśmiechniętego
Kastiela, który po chwili znikał, a pojawiał się ten, w którym
chłopak każe mi wyjść. Byłam tak zaabsorbowana przez własne
myśli, że nie spostrzegłam osoby idącej przede mną.
-Lara?! - wykrzyknęła dziewczyna.
-Przepraszam ja nie..- podniosłam
zapłakany wzrok na osobę przede mną. To była Rozalia.
-Wiedziałam, że będziesz szła ze
szpitala. Od razu po szkole poszłam cię szukać.
-Roza..- wtuliłam się w nią. Tak
bardzo jej teraz potrzebowałam, było mi tak cholernie głupio, że
ją wcześniej zbyłam.
-Ciii.- przytuliła mnie mocno i
pogładziła po głowie. - Idziemy do domu. Mam nadzieję, że tam
wszystko mi wyjaśnisz. - ruszyłyśmy powolnym krokiem w stronę
mojego domu. Powoli się uspokajałam, ale czy na długo?